„Pod koniec szóstego miesiąca nie mogłam wyjść z domu, żeby nikt nie patrzył na mnie, jakbym miała zaraz urodzić w środku sklepu spożywczego. Nieznajomi uśmiechali się niezręcznie i pytali: „Już niedługo?”, a ja musiałam udawać śmiech i odpowiadać: „Właściwie to do porodu pozostało jeszcze kilka miesięcy”. Wtedy ich twarze się wydłużały, jakbym właśnie powiedziała im, że noszę słonia.

Rozumiem. Byłam ogromna. Ale i tak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wszyscy myślą, że robię coś nie tak. Że przejadam się, ukrywam bliźniaki lub kłamię na temat tego, w którym jestem miesiącu. Nawet moja ukochana ciocia Lela wzięła mnie na bok podczas rodzinnego grilla i szepnęła: „Kochanie, jesteś pewna, że jest tylko jedno?”.
Tak, ciociu Lelo. Jestem pewna. USG pokazało tylko jedno małe klopsiki, które kopało, jakby było tu panem. Mój lekarz powiedział, że mam nadmiar płynu, ale to nic niebezpiecznego. Po prostu… duży. Bardzo duży.
Ale potem wszystko stało się dziwne.
Na moich zajęciach z jogi prenatalnej kobieta o imieniu Trina cały czas patrzyła na mój brzuch. Po zajęciach dogoniła mnie na parkingu i powiedziała: „Musisz przejść dodatkowe badania. Miałam przyjaciółkę, która wyglądała tak jak ty i…”. Urwała. „Po prostu… zrób jeszcze jedno badanie”.
Na początku się roześmiałam, ale tej nocy nie mogłam zasnąć. Jej słowa cały czas kołatały mi się w głowie. Następnego ranka zadzwoniłam do mojego ginekologa-położnika, prosząc o zapisanie mnie na wizytę w ostatniej chwili. Wcisnęli mnie za dwa dni.
Chciałabym powiedzieć, że to mnie uspokoiło. Ale podczas tej wizyty wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.

Mój lekarz, dr Mahmud, rozpoczął badanie, jak zwykle rozmawiając ze mną o zgadze i apetycie. Ale potem zamilkł. Zbyt milczący.
Zmrużył oczy, lekko przesunął sondę i odchylił się do tyłu, mówiąc: „Proszę poczekać. Chcę zaprosić koleżankę, żeby jeszcze raz coś sprawdziła”.
Moje serce wykonało ten okropny „tępy” skok i wyrzuciłam z siebie: „Wszystko w porządku?”.
Uśmiechnął się, ale uśmiech był wymuszony. „Chcę tylko być dokładny. To nie potrwa długo”.
Dziesięć minut później wszedł inny lekarz – kobieta o imieniu dr Klara, która miała spokojny głos i zmęczone oczy. Razem wpatrywali się w ekran, szepcząc o czymś, czego nie mogłam zrozumieć.
W końcu doktor Mahmud zwrócił się do mnie i powiedział: „Cóż… to trochę niezwykłe. Nadal nosisz tylko jedno dziecko, ale jest coś, co musimy sprawdzić. Jest narośl – prawdopodobnie łagodna – ale powoduje nadmierne rozciąganie macicy”.
Narośl?
Poczułam, jak wyschło mi w gardle. „Jak guz?”
„To może być mięśniak” – powiedział łagodnym tonem. „Są one dość powszechne. Często są nieszkodliwe. Jednak jego rozmiar w połączeniu z nadmiarem płynu sprawia, że Twój brzuch jest większy niż zwykle”.
Skinęłam głową, jakby zrozumiałam, ale szczerze mówiąc, kręciło mi się w głowie.

Wyszłam z tej wizyty, trzymając w ręku wydruk i skierowanie do specjalisty. Siedziałam w samochodzie przez dwadzieścia minut, po prostu próbując oddychać i nie płakać.
Specjalista potwierdził to kilka dni później – jeden duży mięśniak, nie nowotworowy, ale wystarczająco duży, aby wypchnąć mojego chłopca w dziwną pozycję i sprawić, że brzuch wyglądał jak w ciąży z trojaczkami.
Nagle wszystko stało się bardziej zrozumiałe. Uciskanie. Jak brakowało mi tchu po wejściu na jedno piętro. Nawet te rzadkie napady bólu, które uważałam za normalne w ciąży.
Ale oto zwrot akcji: mięśniak utrudniał również prawidłową obserwację dziecka. Blokował niektóre kąty i wpływał na przepływ krwi w jedną stronę od łożyska. Musieliśmy monitorować stan co tydzień. „Na wszelki wypadek” — powiedzieli, ale wiedziałam, że to nie było bez powodu.
Był to początek nowej rutyny — USG, badania, testy stresowe, powtórki. Mój brzuch nadal rósł, jakbym ukrywała piłkę do siatkówki plażowej. Przestałam chodzić na jogę. Zaczęłam unikać sklepu spożywczego.
Pewnego wieczoru, siedem tygodni przed przewidywaną datą porodu, poczułam głęboki, pulsujący ból, który nie ustępował. Próbowałam pić wodę, leżeć na lewym boku, a nawet chodzić po domu. Nic nie pomagało.

Tej nocy trafiłam do szpitala i okazało się, że zaczynam przedwczesny poród.
Dalej wszystko stało się zamazane — monitory piszczą, pielęgniarki szybko coś mówią, moja mama wbiega do szpitala w połowie ubrana. Tym razem udało im się zatrzymać poród, ale ostrzegli mnie, że dziecko może urodzić się wcześniej niż oczekiwano.
Kolejne kilka tygodni spędziłam praktycznie na kanapie z poduszką pod ciało i woreczkiem mrożonego groszku na lędźwiach.
A potem — w deszczowy wtorek rano — on przyszedł.
Niko.
Pięć funtów i jedenaście uncji. Głośny płacz. Głowa pełna czarnych włosów.
Z powodu położenia mięśniaka konieczne było wykonanie cesarskiego cięcia, a rekonwalescencja była ciężka, ale nigdy w życiu nie czułam się tak wdzięczna. Wszystkie spojrzenia, szepty, obawy… teraz to już nie miało znaczenia. On był tutaj. Bezpieczny.
A mięśniak? Zniknął samoczynnie po kilku miesiącach. Operacja nie była konieczna.
Ale oto, co pozostało mi:
To poczucie potępienia. Jak szybko ludzie zakładają, że coś jest nie tak, tylko dlatego, że coś wygląda inaczej. Chciałabym, aby więcej osób okazywało życzliwość zamiast ciekawości.
Jeśli kiedykolwiek zobaczysz kobietę w ciąży z ogromnym brzuchem, po prostu uśmiechnij się. Nie pytaj jej, czy „zaraz urodzi”. Najprawdopodobniej przeżywa znacznie więcej, niż myślisz.

A jeśli jesteś tą kobietą w ciąży, która czuje się przeciążona i obserwowana – nie jesteś sama. Zaufaj swoim odczuciom. Mów głośno. Zrób kolejne badania, jeśli coś wydaje się dziwne. Ty najlepiej znasz swoje ciało.
Dziękujemy za przeczytanie. Jeśli ta historia przemówiła do Ciebie, polub ją i udostępnij – może to pomóc komuś poczuć się mniej samotnym.

