Przebaczenie na granicy: czy warto było?

Trzykrotnie wybaczyłem. Powinienem odejść po pierwszym.

To nie rozpacz ani odwet. Spowiedź mężczyzny, który zbyt długo trzymał się czegoś z góry straconego. Nie szukam litości — chcę tylko, by ktoś, czytając te słowa, nie powtórzył moich błędów. Nazywałem się Dymitr. Ona — Alina. Mieszkaliśmy w Jekaterynburgu. Wierzyłem kiedyś, że jest miłością mojego życia.

Miałem trzydzieści dwa lata, gdy Alina wyznała: w delegacji miała romans. Przypadek, głupota, jeden raz. Płakała, ściskała dłonie, szeptała, że kocha i że to nic nie znaczy, że tylko się potknęła.

Mieliśmy dwoje dzieci, wspólny dom, rytm dnia, nawyki. Zacisnąłem zęby i powiedziałem: wybaczam. Lecz w środku coś pękło. Wiara — na pewno.

Zapisaliśmy się do terapeuty par. Ona zaczęła chodzić na indywidualne spotkania. Wydawało się, że chce wszystko naprawić. A ja… desperacko próbowałem uwierzyć.

Ale po pół roku — znowu. Tym razem z innym, starym znajomym. Wiadomości, spotkania, wymówki. Znalazłem je w jej telefonie. I znów milczenie, łzy, „źle zrozumiałeś”, „tylko gadaliśmy”, „nie chciałam cię zranić”.

Potem — przyznanie. Tak, spotykała się. Tak, nie raz. Tak, wiedziała, że zdradza. Nie potrafiła się zatrzymać.

— Musisz zrozumieć… Gubię siebie. Potrzebuję ciepła. Czasem przekraczam granice… — mamrotała.

I znowu zostałem. Dla dzieci. Dla strachu przed samotnością. Dla miłości, która już ledwie tliła się.

Zmieniłem się. Stałem się podejrzliwy. Śledziłem lokalizację, sprawdzałem profile, czytałem jej wiadomości. Aż zobaczyłem konto na portalu randkowym. Zdjęcia świeże: Alina uśmiechnięta, pewna siebie, jakby bez obrączki. Zobaczyłem rozmowy, umawiane spotkania, flirt.

Napisałem: —

— Po co? Czemu znowu?.

Odpowiedź przyszła po godzinie:

— Już cię nie kocham. Zmęczyło mnie udawanie. To, co było, — minęło. Trzymałam się dla dzieci. Ale teraz… stałeś się obcy. Nie mogę przy tobie oddychać.

Zrozumiałem — nic nie zostało. Nawet strachu przed utratą.

W desperacji, chcąc pojąć, gdzie to się posypało, zajrzałem do starych zdjęć i dokumentów. W jej laptopie trafiłem na folder „Prywatne”. W środku: zrzuty, fotografie, korespondencje z różnymi mężczyznami, z datami. Niektóre sprzed naszego ślubu.

Alina zdradzała mnie od początku. A ja… byłem tylko wygodną podporą: przy mnie można było grać idealną żonę i matkę, a jednocześnie prowadzić drugie, ukryte życie.

Załamałem się. Przestałem jeść. Zrezygnowałem z pracy. Dzieci pytały:

— Tato, jesteś chory?

Jak wytłumaczyć dziecku, że mama dawno odeszła w cudze ramiona i nie zamierza wracać?

Zacząłem pić. Potem trafiłem do psychoterapeuty. Diagnoza — depresja. Leczenie. Rok pustki.

Ale ból nie zniknął. Nauczył się tylko ukrywać.

Minęły dwa lata. Podniosłem się. Nauczyłem oddychać bez bólu. Zacząłem pisać, mówić, pomagać innym. Tak powstał mój blog — nie o nienawiści, lecz o tym, jak żyć po zdradzie, nie zgubić siebie i znów uczyć się ufać — najpierw sobie.

Niedawno spotkaliśmy się na urodzinach córki. Alina przyszła z prezentem, odświętna, z tym samym blaskiem w oczach. Uściskała dzieci. Stałem z boku. Patrzyłem.