Osiemdziesiąt kilo radości

Olgę miłość dopadła późno. Koleżanki dawno zdążyły wyjść za mąż, a ona najpierw kończyła studia i nie patrzyła na mężczyzn, potem wciągnęła ją praca. Właśnie tam los postawił jej na drodze jego. A mówiąc ściślej — nie postawił, tylko zrzucił z góry.

Niosła szefowi plik dokumentów, spieszyła się i nie zauważyła rozstawionej drabinki. Ta zachybotała i z góry runął mężczyzna, obłoczony kaskadą papierów.

— Piękny początek dnia — mruknął głos spod sterty. Na podłodze siedział młody facet, masując guza na czole.

— Przepraszam, nie zauważyłam, bardzo się śpieszyłam. Nic panu nie jest? — mamrotała Olga, nerwowo zbierając kartki.

Mężczyzna uniósł wzrok.

— A jednak nie ma co się złościć. To chyba szczęśliwy dzień. Gdzie indziej poznałbym taką piękność?

— Peszy mnie pan — wyszeptała.

— Mówię serio. Jest pani zachwycająca! Nawet sto razy spadnę z tej drabiny, jeśli będzie pani obok. Jestem Dmitrij. A pani?

— Olga. Olga Igoriewna. Muszę biec. Proszę wybaczyć — chwyciła teczki i zniknęła.

Wieczorem wyszła z biura. Zadrżała od chłodu. Mżawka dopiero zaczynała siąpić.

Nagle obok pojawił się Dmitrij. Rozłożył nad nią parasol i podał bukiet.

— Dziękuję, nie spodziewałam się, że znów pana spotkam.

— Pozwoli, że odprowadzę?

— Mieszkam blisko, chodzę pieszo.

— Wspaniale! Uwielbiam spacerować w deszczu!

Tak zaczęli się poznawać. Dmitrij adorował ją po filmowemu: kwiaty, niespodzianki, drobne prezenty. Po sześciu miesiącach wzięli ślub.

Rok później urodził się pierworodny — Iluśa. Olga zanurzyła się po uszy w opiekę. Wszystko układało się dobrze, lecz ciąża zostawiła kilogramy. Lekka krągłość nawet jej służyła.

— Moja pączusiu, moja ulubiona bułeczko — żartował Dmitrij, obejmując żonę.

Na początku wstydziła się figury, ale mąż uspokajał:

— Kocham ciebie, nie liczbę na wadze.

Z urlopu macierzyńskiego nie wróciła — zdecydowała się od razu na drugie dziecko. Przyszedł na świat drugi syn, Stiepan. Dmitrij pękał z dumy:

— Mam dwóch następców!

Obowiązków Olgi przybyło. W domu trzech mężczyzn, a za dwoma trzeba mieć oczy dookoła głowy. Iluśa — wiercipięta, bez dnia bez guzów i siniaków. Stiepa spokojny, ale ciągle chorował — przeszedł wszystkie dziecięce dolegliwości.

Do pracy już nie wróciła. Dmitrij zdążył otworzyć firmę naprawiającą komputery i poprosił, by została z chłopcami. A dokąd miała pójść? Młodszy co chwila lądował u lekarzy — który pracodawca zniósłby ciągłe zwolnienia?

Olga polubiła dom. Kręciła się jak wiewiórka, by było przytulnie: porządek, ciepło, zapachy z kuchni. W wirze zajęć nie zauważyła, jak znów przytyła. Próbowała diet — tylko pogarszały sprawę: po nich waga wracała z nawiązką. W jej rodzinie kobiety zawsze były „konkretne”. Babka Matrona, u której Olga spędzała dzieciństwo na wsi, nawet się tym chełpiła:

— Dobrego człowieka powinno być dużo. To się staram!

Olga odpuściła. Dmitrij żartował:

— Osiemdziesiąt kilo szczęścia. Nie każdemu się trafia!

Nie spostrzegła, kiedy mąż zaczął się oddalać. Tamten rok był ciężki: Iluśa złamał rękę na placu zabaw, Stiepa trafił do szpitala. Olga kursowała między domem a oddziałem. Dmitrij ginął „w pracy”, jeździł w „delegacje”. Nie przyszło jej do głowy, że żadnych delegacji nie było. Nie miała czasu, by go pilnować.

Zachowywał się jak dawniej — żartował, przytulał, przynosił upominki. Aż któregoś dnia zniknął. Późnym wieczorem zadzwonił:

— Nie czekaj. Jutro wszystko wyjaśnię.

Olga nawet nie pomyślała, że jest inna. Rano się pojawił. Zawołała go na śniadanie, chciała zrozumieć, o co chodzi. Kręcił się, aż w końcu wyrzucił z siebie:

— Wybacz… Zakochałem się w kimś innym. Dzieciom będę pomagał, mieszkanie zostawiam. Odchodzę. Nie zatrzymuj.

Tego się nie spodziewała. Nie mieściło jej się w głowie, że przez te lata Dmitrij zdradzał. Prawdę przyniosły „życzliwe” usta. Sąsiadka, Pelagia Fiodorowna, opowiedziała:

— Z tamtą był jeszcze przed tobą. Rok mieszkali razem, tu, w tym lokalu, potem się rozstali. Później pojawiłaś się ty. Od razu wypiękniał — zadbany, wysportowany. Dzieci u was cudowne. A potem zobaczyłam go w sklepie z tamtą pierwszą. Złoto jej kupował. Chudzina, cała farbowana, wisiała na nim, przy ludziach całowała. Zaniemówiłam. Nie powiedziałam ci — cudze serce ciemny las. Jeszcze parę razy ich widywałam. No i poszedł. Łotr!

Olga chodziła jak we mgle. Chłopcy codziennie pytali o tatę. Musiała kręcić i wymyślać.

Wróciła do pracy. Praca–dom, dom–praca. Ból nie zniknął, tylko stężał w środku. Zapomnieć nie potrafiła.

Minęło osiem miesięcy. Pewnego wieczoru zadzwonił dzwonek. Stiepan popędził do drzwi:

— Tata przyszedł!

I rzeczywiście, w progu stał Dmitrij:

— Wejdę? Przyniosłem chłopakom prezenty.

Olga poszła do kuchni. Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę:

— Cześć! Myślałam, że już o nas zapomniałeś.

— Ja? Jak mógłbym zapomnieć o swoim szczęściu. Jutro po was przyjadę. Jestem pewien, że nowe mieszkanie spodoba się tobie i chłopcom. Całuję. Kocham.

Odłożyła telefon. Na twarzy pojawił się uśmiech. Aleksander oświadczył się i właśnie mieli się do niego przeprowadzić.

Odwróciła się, by zawołać dzieci. W drzwiach stał Dmitrij. Wszystko usłyszał.

— Wygląda na to, że się spóźniłem.

— Tak. Twoje szczęście trafi teraz do kogoś innego.

Cud — i już.