Korygowanie potknięć

Bezsenne noce zaczęły dręczyć Ludmiłę: zasypiała dopiero wieczorem, a po północy budziła się i leżała do świtu. Brak snu męczy, lecz gdy taka noc goni następną, staje się to nie do zniesienia.
Nie chciało jej się spać, ale budzić męża też nie śmiała. Tkwiła cicho, a w głowie kłębiły się myśli — jedna cięższa od drugiej. Często wspominała matkę; nawet w snach ta przychodziła: patrzyła milcząco i odchodziła.
„Jak szybko ucieka czas” — myślała w nocnej ciszy. „Nie obejrzałam się, a najlepsze lata minęły. Jedyna radość to syn; i wnuczka już rośnie. Dlaczego śni mi się mama? Podejdzie, spojrzy ze smutkiem i znika. Choćby słowo powiedziała”.
Z matką nie widziała się ponad dwadzieścia lat. Dobrze pamiętała dzień, gdy usłyszała zakaz zbliżania się do domu. Mieszkanie z trzema pokojami przeszło im po dziadkach; niegdyś przydzielił je zakład pracy.
Ojca Ludmiła nie pamiętała, lecz w głowie utkwiły „wujaszkowie”, których matka kazała nazywać tatą. Nie lubiła ich, chociaż słuchała. I wcale nie bolało, gdy kolejny nagle znikał. Matce nie trafiało się w małżeństwach.
„Teraz dopiero rozumiem: młoda i samotna, marzyła o rodzinie, lecz los nie dał jej tej szansy” — rozważała Ludmiła w bezsennych godzinach.
Po dziewiątej klasie matka oznajmiła:
„Ludka, idź do szkoły gastronomicznej. Najedzona będziesz i rodzinę wykarmisz. Mam dość ciągnięcia ciebie; zacznij zarabiać. A ja wreszcie pożyję dla siebie”.
A Ludmiła śniła o studiach, lecz matka ucięła marzenia w zarodku. Złość w niej narastała — koleżankom matki pomagano zdobyć wyższe wykształcenie. Przeciwstawić się nie odważyła; zrobiła dyplom kucharki, i to z wyróżnieniem, a potem dostała pracę w zakładowej stołówce.
„Oho, nowa do nas!” — przyjęto ją serdecznie.
Chłopaków było mnóstwo — aż kręciło się w głowie. Żartowali, zapraszali do kina; sama już nie wiedziała, kogo wybrać. Przystojni, rezolutni, silni — wszyscy jak spod igły. Lecz młodość bywa nierozsądna; mądrość przychodzi później. Wtedy Ludmiła postanowiła: „spotykać się będę z najprzystojniejszym”. Nie rozumiała jeszcze, że dla rodziny ważniejsze są dobroć i troska.
Podobała się Wańce, prostemu chłopakowi ze wsi. Nie umiał pięknie zalecać się, za to był wiernym przyjacielem i zawsze pomagał. Tylko czy tego wówczas Ludmiła szukała?
Zadurzyła się w przystojnym Sławku. On też zwrócił na nią uwagę. Wielu dziwiło się:
„Co Sławka w naszej Ludce urzekło? Do piękności jej daleko. Pobawi się i porzuci. Nie pierwsza przez niego płacze”.
Sławek bywał łotrem. Wiedział, że dziewczęta za nim przepadają, więc potrafił owinąć każdą wokół palca. Zbierał je jak trofea, a Ludmiła nie była pierwsza na tej liście — i to bynajmniej nie blisko początku.
Obyty uwodziciel wykorzystał cały urok. Widział, że jest niedoświadczona. Przynosił kwiaty, prowadził do kina, zapraszał na tańce. Ludmiła trzymała się zasad i zastrzegła: „przed ślubem — ani mowy”. To go dotknęło.
„Dobrze, pobierzmy się” — rzucił. A ona ucieszyła się jak dziecko.
Złożyli dokumenty, szykowali wesele. Wszyscy wokół się dziwili, podczas gdy Ludmiła fruwała ze szczęścia. Upatrzyła suknię, odwiedziła salon — życie zdawało się bajką.
Tuż przed ceremonią Sławek ją jednak namówił. Ludmiła uległa. A potem zaczął stygnąć, aż w końcu oznajmił:
„To był błąd. Nie jestem stworzony do rodziny. Jeszcze nie dorosłem”. Machnął ręką — i po pracy poszedł do innej.
Dla Ludmiły był to cios. Czarniejsze myśli cisnęły się do głowy. Jak przez to przeszła — sama nie pojmowała. Wkrótce odkryła, że jest w ciąży.
Spotkała Sławka i powiedziała — sama nie wiedząc, na co liczy.
„Sama jesteś winna. Dziecko mnie nie interesuje”.
Lekarz odradził przerywanie: pierwsza ciąża, lepiej nie ryzykować. Wyszła ze szpitala zapłakana.
„Co robić? Jak powiedzieć mamie? Zabije mnie słowem”.
Jakby sercem wyczuł nieszczęście — zjawił się Wańka:
„Ludka, pogadajmy. Widzę, że masz kłopot. Powiedz, jak pomóc?”
„Daj spokój, Wania! Brzuch rośnie, a kierowniczka akademika wyrzuci. W weekend pojadę do matki, ale cudów się nie spodziewam”.
„Wyjdź za mnie” — zaproponował niespodziewanie.
Odmówiła. Był jej przyjacielem, niemal jak brat. Chodzili na spacery, bywali w kinie — aż do czasu Sławka. Męża wyobrazić sobie w nim nie potrafiła. Choć koleżanki powtarzały: „lepszego męża od Wani nie znajdziesz”.
„Jedź, a potem porozmawiamy” — zgodził się, ale sam pogrążył się w myślach.
Jak przewidywała, matka nie ucieszyła się.
„Dziecko wzięłaś z ulicy? A ostrzegałam!” — i posypała się litania. „Radź sobie sama. Ja wychodzę za mąż, nie potrzebuję cię z bachorem. Znikaj, dokąd chcesz”.
„Mamo…” — wyszeptała przez łzy — „to mój dom, tu dorastałam”.
„Nie denerwuj mnie. Jest nam za ciasno”.
Tego dnia wyszła z domu z poobijaną walizką. Matka i tak za mąż nie wyszła — kolejny adorator rozpłynął się jak mgła. Ludmiła mieszkała w akademiku; Wańka na trzecim piętrze — pomagał, jak mógł. Zbliżał się urlop macierzyński, a dozorczyni ostrzegła: z dzieckiem miejsca tu nie będzie.
Wieczorem Wańka przyszedł z tortem.
„Ludka, mam plan. Jedź do moich rodziców na wieś. Powiemy, że jesteś moją narzeczoną. Zamieszkasz u nich; po porodzie mama pomoże. Potem staniesz w kolejce po mieszkanie”.
„Ale okłamywać twoich rodziców…”
„Będzie dobrze” — powiedział stanowczo.
Rodzice przyjęli ją jak własną. Wieśniacy myśleli, że już jest Wańkową żoną. On zjeżdżał na weekendy, a ona czekała na te dni z niecierpliwością. Wkrótce urodził się syn, Alosza. Wańkowi rodzice uznali go za wnuka i byli przy wszystkim.
A dalej potoczyło się samo — wyprawiono wesele, cała wieś świętowała. Alosza podrósł, zakład dał im mieszkanie — przeprowadzili się do miasta. Oboje pracowali. Wańka okazał się świetnym mężem; syna kochał. Więcej dzieci nie było.
Lata przeleciały. Alosza skończył szkołę, ożenił się. Życie toczyło się spokojnie. Pewnego dnia Ludmiła stanęła przed lustrem i uśmiechnęła się — w odbiciu zobaczyła ciepły, łagodny uśmiech, którego kiedyś tak brakowało jej matce.