Impuls serca
Po rozwodzie z żoną Zachar przeniósł się ze wsi do miasta. Było mu żal syna, Iwana, ale miał dość wybryków Ołgi. Gdy tylko zamieszkali razem, zrozumiał, że się pomylił. Z czułej dziewczyny, z którą spotykał się rok, Ołga przeistoczyła się w prawdziwą jędzę. Wszystko jej nie odpowiadało.
— Zachar, wstawaj, nakarm bydło! — rozkazywała o świcie, sama lubiła pospać i do niczego się nie garnęła.
I tak zostało: Ołga wydawała polecenia, Zachar je wykonywał. Do tego ciągle się czepiała — tu źle, tam nie tak, naczynia niewymyte, podwórko niezamiecione, choć pracował tylko on, a ona się obijała.
— Przecież dziecka się spodziewam, do pracy nie pójdę, muszę na siebie uważać.
Gdy urodził się Iwan, Ołga zrzuciła na męża lwia część obowiązków. W nocy do syna nie wstawała.
— Ołga, obudź się, mały płacze! — szeptał o brzasku, ale ona spała jak kamień.
Wytrzymał z Ołgą sześć lat i odszedł. Szkoda mu było syna, lecz cierpliwość pękła — bał się, że kiedyś nie wytrzyma. Ołga jakby specjalnie go podjudzała. Wyjechał do kumpla do miasta, złożył pozew o rozwód. Zatrudnił się w firmie budowlanej i nawet dostał mieszkanie.
Po czasie ożenił się z koleżanką z pracy i wprowadził się do niej. Od tamtej pory żyje spokojnie. Iwana nie porzucił — płacił alimenty, dzwonił, wspierał. A gdy syn się ożenił, przyjechał na wesele i podarował młodym swoją wynajmowaną kawalerkę. Synowa, Nastia, od razu mu się spodobała.
„Skromna, śliczna… Dobrze trafiłeś, synu. Nie to co ja kiedyś — wziąłem Ołkę, myślałem, że złapałem szczęście, a wyszło… Zaraz po ślubie pokazała charakter — zła i leniwa” — rozmyślał Zachar przy weselnym stole.
Tak Iwan z Nastią trafili do miasta. Są z jednej wsi. Nastię synowi podsunęła sama Ołga. Zobaczyła cichą, nieśmiałą, a przy tym urodziwą dziewczynę. Iwan był trzy lata starszy — wrócił z wojska, gdy Nastia kończyła szkołę i szykowała się na studia. Pojawił się, adorował pięknie, kwiaty, czekoladki. Uwierzyła w prawdziwą miłość.
— Iwan jest taki uważny — opowiadała Nastia mamie.
— Córeczko, pierwsza miłość… Wszystko wydaje się lepsze, niż jest. Iwan w matkę poszedł, w Ołgę. Nie chcę, żebyś za niego wychodziła.
Przeczuwała. Iwan oświadczył się, a Nastia ze szczęścia przyjęła. Ale pod warunkiem:
— Na żadne studia nie pojedziesz. Po co? Szkoły wystarczy.
Sam miał tylko dziewięć klas, nie chciał, by żona była mądrzejsza. Od pierwszych dni zaczął ją poniżać — „wiejska kura”, mówił. On „świata zaznał”, służył w wojsku, więc niby mądrzejszy.
Matka ostrzegała, lecz Nastia nie posłuchała. Zrozumiała późno. Cieszyła się tylko, że uciekli od znienawidzonej Ołgi. Teściowa od razu próbowała ją „łamać” — od rana krzyki, „bęcwałem” wyzywała, choć Nastia się starała. Ale Ołdze nie dogodzisz, a Iwan był taki sam.
Zasmuciła się, gdy dowiedziała się, że Iwan poślubił ją nie z miłości, tylko z woli matki. Wybrali ją jak potulną owieczkę. Kiedy jednak przenieśli się do miasta, odetchnęła — teściowa daleko, może mąż złagodnieje.
A Iwan nadal poniżał:
— Wieśniaro, mieszkasz w pałacu — tak nazywał dwupokojowe mieszkanie podarowane przez ojca. — I mówić po ludzku nie umiesz.
Stał się kopią matki — chłodny, złośliwy, leniwy. Przy ludziach potrafił kokietować inne kobiety.
Nastia próbowała tłumaczyć, że dobrze się uczyła:
— Gdyby nie ty, byłabym na studiach!
— I dobrze, że cię nie puściłem! — wrzeszczał. W czym niby „hańba”, nie zrozumiała.
Tak ją wkręcił w poczucie bezwartościowości, że sama w nie uwierzyła. Najbardziej bolało, gdy oskarżał ją o brak dzieci. Lekarka mówiła:
— Jest pani zdrowa, dzieci będą, jeszcze nie czas.
Minęło pięć lat, a dziecka wciąż nie było. Iwan pracował jako portier w akademiku, ona — jako malarka. On uważał, że jego praca jest cięższa — „machanie pędzlem” to przecież „pestka”.
Czasem Nastia myślała:
„Może i dobrze, że nie mamy dzieci. Czy w takim domu powinny dorastać? Ojciec nienawidzi matki, poniża… Może się rozwieść? Ale dokąd pójdę? Nic nie umiem. Do rodziców na wieś? Chatka mała, dwóch braci jeszcze tam.”
Pewnego dnia Iwan wrócił z pracy i podał bilety:
— Pojedziemy na urlop, do mamy na wieś.
Nastia odłożyła je na stół.
— Po co rozrzucasz? Zginą! — burknął, chowając je.
Dwa dni później stali na dworcu. Na pociąg się spóźnili, do następnego — pięć godzin. Wokół pusto, tylko oni i kolejarz w mundurze za krzakami.
Iwan ryczał, Nastia połykała łzy:
— Nie mogłaś przygotować biletów? Powinnaś dziękować, że cię z błota podnieśliśmy!
Nieśmiało spojrzała:
— Przecież sam je gdzieś wcisnąłeś…
Przed wyjściem ich szukali, nie znaleźli. Iwan zapomniał, gdzie je rzucił, i tak się spóźnili. A Nastia i tak nie cieszyła się na „wycieczkę” — Ołga syna niańczyła: „Bidulek, odpocznij!”, a synową zaprzęgała do roboty.
W domu też nie było lekko. Wypłatę Nastia oddawała Iwanowi, a potem prosiła o pieniądze na jedzenie, słysząc:
— Rozrzutnico! Mieszkasz w MOIM mieszkaniu!
Długo nie wiedziała, że można żyć inaczej. Iwan poszedł po nowe bilety, a Nastia patrzyła za nim, ocierając łzy.
„Dlaczego trafił mi się taki mąż? U rodziców była miłość, a ja…”
— Cześć — rozległ się za plecami cichy głos.
Odwróciła się — wysoki chłopak z ciepłym spojrzeniem. W oczach miał smutek.
— To twój mąż? — zmrużył oczy.
— Tak — odparła ponuro.
— Chcesz, nauczę go, żeby nie śmiał tak z tobą?
Pokręciła głową.
— Szkoda. A jesteś dobra i piękna. Gdybyś była moja, nosiłbym cię na rękach. Żal, że nie jesteś — mówił tak szczerze, że Nastia mimowolnie się uśmiechnęła.
— Jestem Siergiej. A ty?
— Nastia.
— Chodź, uciekniemy. Nie bój się, nie skrzywdzę. Serce mi nie kłamie — jesteś dla mnie.
Najpierw się spłoszyła, lecz potem zmiękła. Odeszli razem i od tej ławki zaczęło się ich nowe życie — wolne i szczęśliwe, a Iwan został na peronie, ściskając bilety, które już nikomu nie były potrzebne.