
**Nieoczekiwana wizyta: próba w domu teściowej**
Niedawno odwiedziłam rodziców mojego chłopaka i ta wyprawa okazała się testem. Wyobraźcie sobie: teściowa nagle zrywa się z miejsca z okrzykiem: „Poczekaj, synku, przyniosę miseczkę na kości!” — sięga do kredensu, po czym patrzy mi w oczy i mówi: „Kładź tutaj, jedz szybciej, za dwie godziny zaczyna się program!” Zamarłam, nie pojmując, co tu się dzieje. W powietrzu wisiała mieszanka gościnności i żelaznych zasad, których nie znałam wcale. Ech!!
**Pierwsze spotkanie: serdeczne przyjęcie**
Mój chłopak to Dymitr, jego rodzice — Galina Stiepanowna i Nikołaj Fiodorowicz. Mieszkają w spokojnym miasteczku pod Twierzem, w solidnym domu z ogródkiem. Stresowałam się przed wizytą, lecz przyjęto mnie po królewsku: placki z pieca, herbata z miodem, opowieści o dawnych czasach. Pomyślałam, że wszystko pójdzie gładko… myliłam się.
**Kolacja po swojemu: zagadkowy rytuał**
Przy stole czekała mnie niespodzianka. Zamiast barszczu czy kotletów — gar galarety mięsnej, kromki chleba i jedna maleńka podstawka. Pomyślałam, że to na chrzan. Nie. Galina Stiepanowna z powagą postawiła ją przed Dimą: „Synku, odkładaj tu kosteczki!” Potem podała Nikołajowi Fiodorowiczowi, a na końcu mnie.
Osłupiałam. U mnie każdy je z własnego talerza, a resztki od razu do kosza. Dima, widząc moją minę, mruknął: „U nas tak się robi”. Gospodyni, dostrzegłszy zaskoczenie, wyjaśniła: „Oszczędzamy wodę i zmywania mniej!” Pokiwałam głową, lecz w środku mnie skręcało. Jeść, patrząc na wspólną stertę kostek? Dla mnie przesada.
**Kuchenne odkrycia: wojna z brudem**
Po jedzeniu zgłosiłam się do pomocy, licząc na porządek w kuchni. Gospodyni machnęła ręką: „Gość nie pracuje!” Potem zobaczyłam, jak „myje” naczynia: chlust wody, przetarcie dłonią — i na półkę. Widelce tylko strzepnęła. W rogu piętrzyły się obierki, papierki, kości. Nikołaj, łapiąc mój wzrok, burknął: „Wynosimy, jak worek się zapełni”. U nas śmieci znikają codziennie!
**Poranek bez złudzeń: realia codzienności**
Na śniadanie podano wczorajszy chłodzec. Wybrałam herbatę i sucharki. W domu nie było urządzeń — ani multicookera, ani odkurzacza. Galina z dumą oznajmiła: „Żyjemy po staremu!” Brzmiało to jak anachronizm. W łazience — jeden, wspólny, już zatłuszczony ręcznik. Tutaj skapitulowałam.
**Ucieczka na ulice: łyk swobody**
Ratowały mnie spacery. Krążyłam po nabrzeżu, zaglądałam do piekarń. Dima czasem szedł ze mną, częściej jednak zostawał z rodzicami. Prosił, bym zrozumiała ich zwyczaje, ale w myślach pakowałam walizkę.
**Powrót do cywilizacji: lekcja na przyszłość**
Po powrocie najpierw uściskałam swoją multicookerową „przyjaciółkę”, potem do czysta wyszorowałam naczynia. Ta wizyta nauczyła mnie cenić własny porządek. Z Dimą wciąż jesteśmy razem, lecz jasno powiedziałam: „W naszym domu — osobne talerze, świeże ręczniki i żadnych kości pod ręką”. W głębi wiem, że kiedyś znów wejdę do tamtego domu — i spotkam te same miseczki na kości oraz ten niezmienny wzrok Galiny, pewny, że tak żyje się najlepiej.
