Tajemnica zapomnianej miłości: dziesięcioletnia historia związku

**Co ona w nim zobaczyła: opowieść na dziesięć lat**
Czekaliśmy na to spotkanie jak na wieczność. Dziesięć lat to nie żart. Nasza wiejska 11 „A” znów się zebrała. Prawie cała. Jedni przyjechali z dziećmi, inni z siwizną, ktoś — tylko ze wspomnieniami. Brakowało Wasiony — ciągle w delegacjach, i Ludmiły — u niej niemowlę.
I wtedy drzwi się rozwarły.
Weszła ona.
Anfisa.
Towarzystwo zastygło jak w starym filmie. Ktoś upuścił łyżeczkę, ktoś wstrzymał oddech. A mnie… mnie ugięły się kolana, jak w jedenastej klasie. Ten sam uśmiech. Ten sam lekki krok. Tylko teraz — złota obrączka na serdecznym.
— Sierioża, wcale się nie zmieniłeś! — rzuciła, przechodząc obok.
Chciałem odpowiedzieć, lecz słowa utknęły. Jak wtedy, dziesięć lat temu.
Byliśmy po prostu chłopakami zakochanymi w niej. Sześciu. Wszyscy jak jeden tracili głowy dla Anfisy — mądrej, nieosiągalnej. Przyjaźniła się ze wszystkimi, lecz nikogo nie dopuszczała bliżej niż o pół kroku. Biegaliśmy za nią jak zaczarowani.
— Jesteście jak psy za kością — syczała Nadieżda Somowa. Jej głos drżał z przykrości, a my tego nie widzieliśmy.
— Zazdrościsz? — odburknął ktoś. Nie dostrzegałem, jak zaciska pięści. Nie zauważałem, że w jej oczach nie gniew, lecz ból.
A Anfisa… po lekcjach zostawała z Igorem Wołkowem. Cichym, niewidocznym. Podawał torbę, niósł książki, odprowadzał do domu. Był tak niepozorny, że nie uważaliśmy go za rywala.
— I co ona w nim znalazła? — złościłem się. — Ani charakteru, ani żaru!
— Za to co wieczór siedzi z nią w bibliotece — wzruszył ramionami Kolka. — A ty?
Dziewczyny jej nie cierpiały. Nauczyciele rozkładali ręce: zgrana klasa rozpadła się jak zamek z piasku. Potem huknął skandal.
Na przerwie Anfisa wpadła po stołówce — promienna. Usiadła… i natychmiast zerwała się, jakby ją sparzyło. Plecy sukienki zalał wiśniowy kisiel. Czuć było skisłą maliną, widok był obrzydliwy. Anfisa rozpłakała się i wybiegła.
Zaczęły się krzyki. Oskarżaliśmy się: kto? po co? Byłem pewien — to Nadka. Dziewczyny patrzyły krzywo na siebie. Tego dnia klasa ostatecznie się rozsypała. Na studniówkę nie pojechaliśmy. Nawet zdjęcia nie zrobiliśmy. Rozeszliśmy się ze świadectwami i goryczą.
A teraz — znów razem. Anfisa śmieje się, jakby nic nie było. To ona wszystkich odnalazła przez sieci, zebrała, umówiła. Zaczęliśmy pisać. Dziecięce urazy wydały się drobiazgiem.
Siedzieliśmy w starej klasie i wspominaliśmy: kto rozrabiał, kto kogo kochał, kto z kim bił się za rogiem. Śmialiśmy się do łez. A potem Anfisa przyprowadziła wysokiego mężczyznę.
— Poznajecie? — roześmiała się. — To mój brat, Andriej.
Ten sam chudy chłopak, co wiecznie kręcił się obok? Wpatrzyliśmy się w niego.
— No, przyznaj się — szturchnęła go.
Andriej wiercił się:
— To ja wylałem kisiel na krzesło. Wkurzyłem się. Kazała mi trzy razy przepisać zadanie…
Zaniemówiliśmy. Przez jego złość nie pojechaliśmy na bal. Nie pożegnaliśmy się. Straciliśmy lata przyjaźni.
Potem opowiadaliśmy o rodzinach, o dzieciach. Milczałem. Nie miałem co powiedzieć. Aż Anfisa wstała, podeszła do Igora i objęła go. Cicho.
— Jesteśmy małżeństwem od pięciu lat — powiedziała. — Zaczęło się zaraz po szkole.
Jakby mnie mrozem owiało. Igor. Wołkow. To tak?
Później podszedłem.
— Jak? — spytałem.
Uśmiechnął się. Spokojnie.
— Po szkole złamała nogę na nartach. Pół roku w gipsie. Codziennie przychodziłem. Pomagałem. Czytałem. Słuchałem, gdy było jej źle. Pewnego dnia rozpłakała się: bała się już nie chodzić.
Milczałem.
— Obiecałem, że gdyby co — będę nosił ją na rękach.
Łyknąłem koniaku:
— Zasłużyłeś na nią.
Igor skinął:
— Po prostu ją kochałem. Bez warunków. Bez nadziei na odpowiedź. I to wystarczyło.
Gdy wszyscy się rozchodzili, zostałem przy drzwiach. Patrzyłem, jak Anfisa szepcze mu do ucha, a on czerwienieje jak w szkole. Nagle obok stanęła Nadieżda:
— No co, bohaterze? Przegrałeś?
Spojrzałem na nią. Pierwszy raz od dziesięciu lat — naprawdę. Przede mną nie ta kłująca dziewucha. Kobieta. Silna. Samotna.
— Nie — odparłem. — Po prostu nie dorosłem.
Wypiła kieliszek, patrząc mi w oczy:
— Dziesięć lat czekałam, aż to powiesz.
Zacisnąłem zęby:
— Wybacz.
— Teraz jesteś wolny, Sierioża —rzekła cicho. — Ale wiedz: nie jestem już tą, co czeka przy oknie.
Zrozumiałem: ona wciąż kocha. I że przez wszystkie szkolne lata byłem ślepy.
— Może się przejdziemy? —zaproponowałem ostrożnie.
Nadieżda uśmiechnęła się:
— Tylko bez głupich obietnic. Po prostu idź obok.
Kiwnąłem. Wolno wyszliśmy na korytarz. Noc pachniała za oknem. Zacząć od nowa — nigdy nie jest za późno.

Tajemnica zapomnianej miłości: dziesięcioletnia historia związku
Idealnie: Prawda o kultowych scenach aerobiku