Kiedy teściowa postanowiła swatać

Gdy wróciłem z pracy, od razu poczułem, że coś tu не gra. W mieszkaniu pachniało barszczem, kapcie stały równiutko parami, a światła paliły się jakby czekały na gości. Najbardziej zaniepokoiło mnie jednak to, że Kasia — moja żona — przywitała mnie bukietem rumianków. Kwiaty w zwykły dzień? Bez okazji?

— Nie strasz — mruknąłem. — O co chodzi?

Uśmiechnęła się aż nazbyt słodko:
— Chciałam po prostu zrobić mężowi przyjemność. Nie wolno?

— Wolno, — odpowiedziałem, — ale ty zawsze trzymasz drugi plan pod poduszką.

Kasia nalała barszcz i zawołała do stołu. Jeść nie mogłem — niepokój ścisnął gardło.

— Andrzej, mama przyjedzie, — wypaliła nagle.

Zastygłem.
— Dokąd?

— Do Moskwy. Zatrzyma się w hotelu, nie denerwuj się. Tylko żeby się zobaczyć.

Ścisnąłem widelec. Jej matka, Galina Pietrowna, i hotel? Zabawne. Ta kobieta na naszym weselu urządziła scenę, kiedy zaproponowaliśmy jej pokój w pensjonacie. Krzyczała, że tam pluskwy, złodzieje i że ją w nocy na pewno zadźgają. W rezultacie sami poszliśmy do hotelu, a mieszkanie oddaliśmy jej. Potem zaś obwiniała mnie, że „wywiodłem córkę do nory”, groziła „klątwą” i wyjechała, zabrawszy w prezencie samowar. Rok później wróciła — z walizkami i bez uprzedzenia.

Nie wierzyłem więc, że ten wypad to tylko „odwiedziny”. A gdy Kasia zaczęła się wiercić i odpowiadać byle jak, postanowiłem działać.

Śledzić żonę było łatwo. Wsiadła do taksówki, ja — do swojej Łady. Podjechała pod hotel „Kosmos”. Wszedłem za nią, odnalazłem numer i nasłuchiwałem pod drzwiami.

— Mamo, Andrzej tego nie zaakceptuje, — mówiła Kasia.

— A nie musi wiedzieć! — ćwierkała Galina Pietrowna. — To tylko spotkanie ze starym znajomym! Sam mówiłeś, że nie widziałaś Denisa od wojska. A teraz to człowiek sukcesu, mieszkanie w centrum, samochód! I wciąż kawaler, swoją drogą. A jak on za tobą przepadał! Mówi, że innych mu nie trzeba!

Zastygłem jak słup. Denis. Mój dawny kumpel. Ten sam, który w armii „gubił” moje listy do Kasi, a potem przyznał, że chciał ją dla siebie.

Wtedy ktoś klepnął mnie w ramię. Odwracam się — przede mną facet w kosztownym garniturze.

— Co ty tu robisz?

— Jestem Andrzej, mąż Kasi i zięć Galiny Pietrowny. A ty zapewne Denis. Miło poznać. Lubię, wiesz, aktywny wypoczynek: mordobicie, ustawki, bijatyki… Czasem aż mnie świerzbi, żeby komuś przyłożyć… tak jak teraz.

Uśmiechnąłem się krzywo, zdjąłem pasek i musnąłem sprzączkę. Denis cofnął się.

— Masz… dzieci?

— Syna. Czeka w domu. To ja lecę… — Rzucił się do windy.

Z pokoju wyszła teściowa.

— Gdzie Denis? — spytała.

— Uciekł. Pozdrawiał. Wiesz, jego biznes nie poczeka.

Za nią pojawiła się Kasia. Odwróciłem się do niej:
— No i co, zostajesz czy jedziesz ze mną? A może sprowadzić ci Denisa z powrotem?

Westchnęła:
— Jedźmy do domu.

— Kasia! — zapiszczała Galina Pietrowna. — Zostawisz mnie tu samą?!

Milcząc, odsunąłem jej rękę od żony.

— Zostawi. A jeśli nie zostawi — zostanie bez męża i bez meldunku. Zapamiętaj, Galino Pietrowno: nic z tego. My z Kasią — rodzina. A jak jeszcze raz się wciśniesz — wykrzywię ci nie nos, tylko całą gębę. Tym właśnie.

Zatrzaskałem sprzączką paska przed jej nosem, po czym się odwróciłem. Żona objęła mnie za ramiona.

— Hej, dokąd to?

— Niosę swoją małżonkę do domu. U mnie ona jest główną mistrzynią w walkach bez zasad.

*Wniosek: jeśli teściowa wpycha się w wasze małżeństwo — witajcie ją paskiem. Albo sprzączką. W ostateczności — Kasią.*