
— Marina, tak sobie pomyślałem — Artiom smarował leniwie konfiturę na świeżym chlebie, jakby mówił o czymś zwyczajnym. — W tym roku trzeba świętować porządnie, z sercem.
— Też chciałam o tym pogadać — uśmiechnęła się Marina, nalewając do kubków mocnej herbaty. — W końcu to nasz pierwszy wspólny Nowy Rok…
— No i świetnie! — ożywił się Artiom. — Postanowiłem: przyjadą do nas mama z tatą, siostra, jej mąż i dwójka dzieci. Będzie rodzinnie!
Marina zastygła z filiżanką w dłoni. W powietrzu zawisła ciężka cisza.
— Zaczekaj… Co znaczy „przyjadą”? Przecież ustaliliśmy, że spędzimy święta we dwoje.
— Daj spokój — machnął ręką Artiom. — Jaki Nowy Rok bez krewnych? Oni już kupili bilety, sprawa zamknięta.
— Zaprosiłeś sześć osób do mojego mieszkania, nawet mnie nie pytając? — głos Mariny był równy, lecz chłodny jak styczeń.
— Przecież mieszkamy razem… Jaka to różnica?
— Artiom, jesteś tu dopiero od dwóch tygodni. Tymczasowo. Bo niby masz remont. Nawet nie rozmawialiśmy o wspólnym życiu. A ty już rządzisz się jak u siebie?
Artiom parsknął niezadowolony i teatralnie przewrócił oczami:
— Tylko nie zaczynaj o granicach. Normalni ludzie tak nie kombinują. Rodzina to świętość.
— Właśnie dlatego trzeba się umawiać. Nawet nie zadałeś sobie trudu, żeby mnie spytać. Jak chcesz pomieścić tyle osób w dwóch pokojach?
— No… rodzice w salonie, siostra z mężem w twojej sypialni. A my na rozkładanym łóżku. Już zamówiłem.
— Już zamówiłeś? — Marina uniosła brwi ze zdumienia. — Nawet nie zasięgając mojej opinii?
— A co tu rozważać? I tak byś się zgodziła.
Marina wstała od stołu, w środku wszystko kipiało. Przemknęły obrazy: jak latami odkładała na to mieszkanie, jak nocami kleiła tapety, z jaką czułością wybierała każdą rzecz. A teraz mężczyzna znany jej trzy miesiące chce zrobić z jej domu koszary.
— Wiesz, Artiom, ty naprawdę bierzesz mnie za małostkową. A ja po prostu mam dość bycia wygodną. To mój dom. I nie pozwolę zmienić go w zajazd.
— Czyli jestem tu na łasce? Powiedz to wprost!
— Sam to wiesz. Nie ustalaliśmy wspólnego mieszkania. Poprosiłeś, by zostać do „remontu”. Choć teraz jasne — żadnego remontu nie ma. Wynająłeś swoje lokum, by mieszkać u mnie za darmo.
Odwrócił się gwałtownie:
— Skąd ci to przyszło do głowy?
— Widziałam ogłoszenie. Z twoim adresem i zdjęciami.
Artiom na moment zamilkł, potem wydukał:
— No i co z tego? Chciałem być bliżej… To źle?
— Źle, Artiom. Wprowadziłeś się podstępem, nie dokładasz się do życia ani wydatków, zapraszasz gości i stawiasz mnie przed faktem. Tak rozumiesz „porządny związek”?
Zapłonął gniewem:
— Po prostu nie umiesz być kobietą. Wszystko liczysz, zimna jesteś…
— A ty nie umiesz być mężczyzną. Nawet za swoje pomysły nie płacisz. Biletów dla rodziny też nie opłaciłeś. Widziałam wiadomość od twojej siostry.
Cofnął się o krok.
— Podsłuchujesz mnie?
— Czytam, gdy świecą ci się powiadomienia. Nic nie ukrywasz. A jednak nadal kłamiesz.
Dzwonek do drzwi przerwał kłótnię.
— To kurier. Z łóżkiem polowym — mruknął.
— Nie otwieraj — spokojnie rzekła Marina. — Nie przyjmę zamówienia. I wiesz co, Artiom… pakuj rzeczy.
— Co?
— Słyszałeś. Wynoś się. Związek, w którym jeden decyduje za dwoje, to nie dla mnie.
— Zwariowałaś! — wrzasnął. — Wyrzucasz mnie przez drobiazg?
— To nie drobiazg. To twoja natura. Przywykłeś żyć cudzym kosztem i uważasz, że wszyscy są ci coś winni.
Marina podeszła do szafy, wyjęła jego plecak i zaczęła składać ubrania.
— Zostaw klucze w skrzynce. Taksi już czeka.
— Nigdzie nie jadę! — wypalił.
— Pojedziesz. Nie masz wyjścia. Tu nikt na ciebie nie czeka.
Sięgnął po plecak, lecz Marina zacisnęła zęby:
— Wynoś się, Artiom. Zanim zadzwonię po policję.
Dzwonek zabrzmiał ponownie. Kurier czekał. Marina sama otworzyła.
— Dzień dobry. Zamówienie na nazwisko Artioma.
— Rezygnujemy. Proszę zabrać z powrotem.
— Pieniędzy nie zwrócą…
— To jego problem.
Drzwi trzasnęły. W przedpokoju stał Artiom, blady, oparty o ścianę.
— Naprawdę wszystko rujnujesz? Przez święta?
— Nie. Rozbijam iluzję. Dziękuję za lekcję.
Artiom wyszedł, trzaskając drzwiami. Po pół godzinie Marina zajrzała do skrzynki na listy. Na dnie leżały klucze. I zrobiło się lekko. Po raz pierwszy od dawna — naprawdę lekko.
