— Lidio, wybieraj: ja albo twoi rodzice! — tym razem głos męża zabrzmiał twardo, jak cios siekierą.
— Roman, przecież wiesz, że pójdę z tobą choćby na koniec świata. Tylko nie odpychaj moich staruszków. Sam mówiłeś, że są już słabi. Okaż litość…
— Nie chcę ich widzieć! Odwiedzaj ich sobie, skoro jesteś taka przykładna córeczka — zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem.
Mój pierwszy mąż wrócił z Afganistanu. Wiktor wydawał mi się uosobieniem odwagi. I rzeczywiście taki był: major z odznaczeniami, zahartowany w boju.
Urodził się nam syn, Artiom. Rodzice nie posiadali się z radości: zięć-bohater, zdrowy wnuk.
— Teraz, Lidoczka, możemy z matką spać spokojnie. Wiktor to kamienny mur. Nie zawiedź go — ojciec powtarzał, że mam męża idealnego.
Ale Wiktor nie słyszał syna. Artiom wyciągał do niego ręce, a on to na polowanie, to na spotkanie weteranów, to po prostu „ma zły nastrój”.
Wkrótce chłopiec przestał zwracać na niego uwagę.
Potem zaczęło się najgorsze: depresje, wybuchy furii. Podejść się nie dało. Oddaliłam się.
Gdy Artiom skończył pięć lat, Wiktor, pijany do nieprzytomności, włożył mundur i wymierzył w syna pamiątkowy pistolet. To wystarczyło. Zrozumiałam: wojna go połamała. Rozwiedliśmy się.
Rodzice zasypali mnie wyrzutami:
— Hańbo! Gdzie ty znajdziesz takiego męża? Teraz gryź się w łokcie!
Nie gryzłam się. Wiktor stał się zamkniętą kartą. Później ożenił się z niesłyszącą i latami gonił za „ideałem”.
Drugiego męża spotkałam niespodziewanie. Służbowo często jeździłam po wsiach, załatwiałam dokumenty. W jednym z gabinetów siedział Roman Pietrowicz — postawny, uśmiechnięty, z figlem w oczach.
— Lidio Iwanowno, zapraszam na kolację — pocałował mnie galanteryjnie w dłoń.
Artiom był u babci — czemu nie pozwolić sobie na wieczór z tym mężczyzną?
A potem — iskry, namiętność, szaleństwo.
Roman był młodszy ode mnie o sześć lat, po rozwodzie, miał córkę Nastię.
Wiedziałam, że rodzicom się nie spodoba. „Smarkacz”, „wiercipięta”. Nie robiło mi to różnicy.
— Mamo, tato, wychodzę za mąż — wyrzuciłam z siebie.
Zastygli:
— Co ty, Lida? Myśleliśmy, że pogodzisz się z Wiktorem!
— Zapomnijcie o Wiktorze. Jutro poznacie narzeczonego. Ani słowa o przeszłości!
Roman przyszedł z prezentami i propozycją:
— Zamieszkajmy wszyscy razem. Wam ciężko, a tu blisko i apteka, i sklep.
Ojciec podrapał się w głowę:
— No dobrze. Tylko gdzie mieszkać? My mamy kawalerkę, u Lidy mieszkanie po byłym — rzucił na mnie spojrzenie. — A ty co?
— Marzę o trzypiętrowym domu. Zbuduję — przeniosę wszystkich.
Urządziliśmy huczne wesele. Roman podarował nam rejs po Czarnym Morzu. Snuliśmy plany, że zwiedzimy cały świat z Artiomem i Nastią.
Roman przyjął Artioma jak własnego. A ja nie umiałam znaleźć wspólnego języka z Nastią. Dziewczyna patrzyła spode łba, szeptała ojcu do ucha.
Po trzech latach wprowadziliśmy się do nowego domu. Wszystko pod wygodę rodziców: ich pokój na parterze, kuchnia obok. Artiom — na trzecim. „Młody, niech biega.” My z Romanem — na drugim.
Potem posypały się prezenty: motocykl dla Artioma, auto dla mnie, sanatorium dla matki, łódź dla ojca…
Ale rodzice i Artiom przyjmowali to jak coś należnego. Szeptali, docinali. Roman udawał, że nie słyszy:
— Niech mówią. Sumienie mam czyste.
A rodzina się rozsypywała.
Pewnego dnia Artiom przyprowadził do domu dziewczynę.
— To Kacia. Zamieszkamy tu.
— Kim jest? Żoną? — zapytałam ostrożnie.
Milcząc zaprowadził ją do pokoju.
Pomyślałam: dorosły, niech decyduje.
Ale Kacia języka w kieszeni nie trzymała.
— Lidio, chcemy z Artiomem przenieść się na drugie piętro. Będziemy mieć dziecko — siedziała z nogą na nodze, paliła i piła moją kawę.
Zwracała się do nas po imieniu, bez otczestw — „to przeżytek”.
— Kacia, dopóki ja tu gospodarzę. Szanuj staruszków. Nie pasuje — drzwi stoją otworem.
— Artiom! — zapiszczała. — Twoja matka wyrzuca mnie, ciężarną!
Rozwścieczony Artiom popchnął mnie. Upadłam, uderzyłam głową o stół — ocknęłam się w szpitalu.
Wstrząs. Łzy. Ból.
Mój syn podniósł na mnie rękę.
Roman, dowiedziawszy się, wezwał policję. Ale powiedziałam: „Sama upadłam”.
Później wyszło na jaw — żadnej ciąży nie było.
Wybaczyłam Artiomowi, gdy ukląkł.
Lecz tej samej nocy Roman wyznał:
— Kacia przyszła do mnie do łóżka.
— Co?!
— Budzę się — a ona obok. Wypędziłem.
Nie wiedziałam, co robić. Powiedzieć Artiomowi — nie uwierzy.
Rodzice podburzali mnie przeciw Romanowi:
— Hulaka! Wyrzuć go!
Kłóciliśmy się. Roman odszedł.
Miesiąc później przyjaciółka szepnęła:
— Widziałam twojego z jakąś!
Pognałam go odzyskać. Okazało się, że to była Nastia.
Roman postawił warunek:
— Lidio, wybieraj: ja albo rodzice.
Wyprowadziliśmy się. Kupiliśmy stary domek — bez przepychu, za to bez wyrzutów.
Rodzice dzwonili, złorzeczyli:
— Nie jesteś nam córką! Kacia grozi, że odda nas do domu starców!
A my z Romanem żyjemy spokojnie. Wzięliśmy ślub kościelny. Kochamy się.
Niech mówią. Lepiej być szczęśliwą żoną niż „wzorową córką”.
