Napięcie w mieszkaniu: Babcia i jej niespodzianki
Mama mojego męża, powiedzmy że Ljudmiła Siemionowna, wpadła do nas jak burza, trzasnęła na podłogę ciężką torbę i z triumfem zawołała: „Sasza, wnuki, szybko tutaj — babcia przywiozła smakołyki!”. Ledwie powstrzymałam westchnienie, kurczowo ściskając blat. Każda jej wizyta przeradzała się w mały armagedon. Ljudmiła Siemionowna zawsze zjawiała się z hałasem, darami i własnym kodeksem, który natychmiast znosił wszystkie nasze domowe zasady.

Teściowa znikąd: Desant bez zapowiedzi
Z mężem, niech będzie Sergiusz, jesteśmy małżeństwem od siedmiu lat. Mamy dwoje dzieci — syna Iwana i córkę Alę. Mieszkamy w trzypokojowym lokalu w Petersburgu, oboje pracujemy i próbujemy pielęgnować rodzinny spokój. Ljudmiła Siemionowna, matka Sergiusza, żyje w sąsiedniej dzielnicy i uwielbia wpadać bez wcześniejszego telefonu. Każde jej pojawienie przypomina pożar w cyrku: torby z ciastami, zabawki z dyskontu i kilometry nieproszonych rad.
Tego dnia kroiłam sałatkę, gdy zadzwonił domofon. Zanim zdążyłam otworzyć, teściowa wparowała z pakunkiem wielkości walizki. „Wania, Alisa, biegnijcie prędzej!” — ryknęła, a dzieci oczywiście pomogły w demontażu porządku. W środku znalazły się „Mikki Maus” (lizaki, od których cierpnie mi język), plastikowe wróżki i słoik jej słynnych „ogórków Bernadotte”. Maluchy piszczały z radości, a mnie ścisnęło w żołądku. Staram się nie podawać słodyczy przed kolacją, lecz Ljudmiła jakby celowo podnosiła poziom cukru do czerwonej strefy.
Podarunkowy plac boju: Chaos i klapanie uszami
Teściowa od razu przejęła dowodzenie: Iwan porwał czołg, Ala — różowego kucyka, a sreberka po cukierkach błyskawicznie pokryły podłogę. Nie zważając na rozgardiasz, z przejęciem opowiadała, jak „od Bieriozowskiej po Lentę” szukała „tego najlepszego”. Grzecznie poprosiłam dzieci o posprzątanie, lecz babcia machnęła ręką: „Daj spokój, niech się wyszaleją, nie bądź upiorem!”. Zacisnęłam zęby. U nas panuje żelazna reguła: bawisz się — sprzątasz, słodycze — po zupie. A babcia jak w głuchy telefon zmienia treść moich zasad.
Sergiusz, jak zwykle, milczał. Kocha mamę i boi się ją urazić. Kiedy szepnęłam, żeby choć raz poprosił o wcześniejsze uprzedzanie, wymamrotał: „Przecież chce dobrze…”. Ale nie o prezenty chodzi. Ljudmiła zachowywała się tak, jakby to był jej plan zdjęciowy, a ja tylko statystka. Zdołała nawet przeorganizować lodówkę pod własne słoiki, jakby to było jej prywatne depo ratunkowe.
Granice i granaty: Moja cicha wojna
Po godzinie mieszkanie wyglądało jak finał wyprzedaży w „Dziecim Mirze”. Dzieci pędziły jak wiewiórki na energetykach, podłoga była usiana papierkami, a teściowa perorowała, że „dzisiejsze dzieci trzymają w zbyt krótkiej smyczy”. Miałam dość i ostrożnie powiedziałam: „Ljudmiło Siemionowno, dziękuję, ale proszę następnym razem zapytać, zanim podasz im słodycze”. Zmarszczyła się, jakbym odebrała jej medal „Matki-bohaterki”: „Ja dla nich wszystko, a to wciąż nie tak!”.
Poczułam ukłucie winy, lecz i złość — dlaczego mam się tłumaczyć we własnym domu? Sergiusz próbował rozładować napięcie, ale jego wieczne „Daj spokój, mamo, jest okej” dolało oliwy do ognia. Schroniłam się w kuchni i po cichu nie znosiłam słoja marynowanych grzybów w lodówce. Chciałam tylko, by teściowa szanowała nasze reguły, zamiast urządzać przedstawienie jak dyrektorka szapito.
Sowicie w Bieriozowskiej: Rozmowa z berserkerem
Wieczorem, gdy teściowa wyszła, a dzieci zasnęły z sałatką na policzkach, porozmawiałam z Sergiuszem. Wyjaśniłam, że nie jestem przeciwna odwiedzinom, ale mam dość jej autorytarnych decyzji. „Zachowywała się jak rewident z administracji” — stwierdziłam. Westchnął, przyznał, że boi się ją zranić, lecz zgodził się, że czas postawić granice.
Ustaliliśmy plan „Bieriozowski”. Sergiusz zadzwonił do mamy i — jak saper — spokojnie wyłożył, że zapowiedź wizyty to rzecz święta. Ljudmiła najpierw się oburzyła: „To co, wnuków już nie zobaczę?”, ale w końcu odpuściła. A ja przyrzekłam, że nie każdy cukierek stanie się casus belli.
Życie po potyczce: Nowy tryb
Od tej pory Ljudmiła dzwoni zawczasu, a czasem nawet pyta: „Po jednym cukierku mogą?”. Dzieci nadal ją uwielbiają, a ja przestałam marszczyć nos na hasło „Mikki Maus”. Sergiusz przestał udawać neutralną Szwajcarię — i to naprawdę cieszy.
Ta historia pokazała, że nawet z najbliższymi trzeba rysować granice. Teściowa nie pragnęła wojny — po prostu przywykła do roli generała. Zrozumiałam jednak, że mój dom to moja twierdza, choćby stały w niej słoje z ogórkami. Teraz wizyty przebiegają prawie bezkonfliktowo, a jej lizaki nie przypominają już tykającej bomby.
