Zbiegły się tu dwie miłości, dwa przeznaczenia.
Gdy Olga wprowadziła się do mieszkania męża, Dmitrija, od lat ścianę w ścianę mieszkali już małżonkowie Natalia i Wasilij. Serdeczni, pomocni, zawsze gotowi podać rękę.
— Olgo, wpadajcie z Dimą na herbatę, upiekłam watruszki, te ulubione mojego Wasenki — wołała często Natalia.
Olga patrzyła na nich z podziwem.
— Tyle lat, a wciąż bije od nich ciepło, szacunek i bliskość — czuło się to zaraz po wejściu.
Wychowali syna; ożenił się i obdarował ich wnukiem, Wanią. Lata mijały. Już na emeryturze, a koleżanki Natalii wciąż wzdychały:
— Twój mąż to skarb! Kocha cię całe życie, nie ogląda się na inne, jak dwa gołąbki — wierni sobie. No powiedz, jaki to sekret?
— Oj, ciekawskie z was dusze — śmiała się Natalia, a Wasilij, gdy słyszał, włączał się:
— Jaki tam sekret? Po co mi inna? To i żonę zranić, i siebie poniżyć. Kocham moją Nataszę, a ona mnie. A miłość — tu unosił palec ku niebu — z góry jest dana. Tam decydują, kto komu jest połową.
Charaktery mieli różne: Natalia porywcza, Wasilij łagodny i cierpliwy. Poważnych kłótni jednak nie bywało. Ona szybko się uspokajała, pierwsza wyciągała ręce, przytulała męża — i żale topniały. On to doceniał.
— Nataszo, a o co my się wtedy poróżniliśmy? — pytał czasem.
— Już nawet nie pamiętam — śmiała się.
Przyjaciółkom wyznawała:
— Gdy mojego Wasenki nie ma obok godzinę, już mi nieswojo. A jeśli ja gdzieś wyjdę, on stoi w oknie. Zawsze razem, prawie bez rozstań.
Takie pary spotyka się rzadko. Od pierwszego dnia — czułość, troska, ciepło.
— Natalio, jak ci się on nie nudzi? Jak można tyle lat z jednym człowiekiem? — dopytywały.
— Kiedy kochasz — jest i księciem, i obrońcą, i przyjacielem. A bajki o „szklanych pantofelkach i jedynej” — bzdura. Miano jedynej trzeba zdobyć. Być silną, a jednak łagodną, cierpliwą, mądrą, umieć się uśmiechnąć w trudnej chwili. To wszystko składa się na miłość — tłumaczyła Natalia, a one tylko prychały — nie wierzyły.
Na jej sześćdziesiąte siódme urodziny Natalia się rozchorowała. Zmartwiła się:
— Goście zaproszeni, a ja… Może odwołać?
— Ani mi się waż! Ty się połóż i odpocznij, a my wszystko ogarniemy — uspokoił Wasilij.
Wzięła tabletkę i zasnęła. Obudził ją niezwykły zapach. Weszła do kuchni — i oniemiała. Wasilij z wnukiem Wanią w czapkach z gazety krzątali się przy piecu: kurczak z piekarnika, sałatki, nawet mandarynki na półmisku.
— Nataszo, jak się czujesz? My tu z Waneńką działamy…
— Lepiej, słabość minęła. Niedługo przyjdą goście.
Natalia była mężowi wdzięczna. Umiał wszystko i zawsze pomagał. Nawet świąteczny stół sam nakrył. I pozwolił jej się wyspać. Ich serca biły jednym rytmem, a ta melodia miłości brzmiała jak piękna symfonia.
Olga w to nie dowierzała. Gdy Natalia ujrzała ją pierwszy raz, szepnęła do męża:
— Idzie jak królowa. A nasz Dima — chłopak prosty, choć bystry. Gdzie takich żon szukają?
Olga kochała siebie i wymagała tego samego od innych. Jedni jej nie trawili, drudzy oglądali się za nią i szeptali:
— Umie żyć…
Wyszła za mąż wcześnie, „wybawić się” nie zdążyła, a potem zapragnęła nadrobić. Dima, wiecznie z nosem w książkach, nie zaspokajał jej potrzeb. Szukała więc wielbicieli.
Na początku było jej niezręcznie, potem się rozsmakowała. Pogubiła się w rachubie. Lubiła władzę nad mężczyznami, jeszcze bardziej — ich kosztowne upominki.
Aż się zakochała. Na spotkaniu z Wiktorem, krzepkim mężczyzną, zrozumiała: to jest szczęście. Spełniał wszystkie jej oczekiwania, nazywał ją królową.
— Koniec z tym — postanowiła, patrząc w lustro. — Jeśli go stracę, drugiego takiego nie będzie. Przecież jestem piękna — niejedna pozazdrości.
Wpatrując się w odbicie w obcej łazience, zdecydowała twardo:
— Odejdę od Dimy. Ile można?
Do domu jechała zamyślona. Ostatnio mąż był jakiś inny. Denerwowała ją jego dobroć — karmił bezpańskie koty, cieszył się świtem. Nawet nie dostrzegał jej zdrad.
Spojrzała na zegarek:
— Północ. Dima śpi, nawet nie spyta, gdzie byłam. Jutro mu wszystko powiem i pojadę do mamy. Mam dość kłamstw.
Otworzyła drzwi — cisza. Na stole kartka:
— Olgo, kolacja w lodówce, podgrzej. Pojechałem do siostry, źle się czuje. Dobrej nocy.
— Mięczak — uśmiechnęła się krzywo. — Wszystkim chce pomóc.
Jeść nie miała ochoty, ale dostrzegła niebieską teczkę — Dima często ją chował. Otworzyła. Dokumenty medyczne. Słowo „onkologia”. Rozpoznanie — sprzed pół roku.
Właśnie te pół roku drażnił ją najbardziej. Sięgnęła po telefon — „abonent poza zasięgiem”.
— Jasne, wyłączył, by nie niepokoić siostry… Teraz rozumiem. Widziałam, że bierze tabletki, a nie spytałam nawet, po co. Było mi wszystko jedno…
Tej nocy Olga nie zmrużyła oka. Modliła się przed ikoną Bogurodzicy, którą podarowała im teściowa. Błagała o życie dla męża.
Przypomniała sobie, jak na studiach uciekali z zajęć, całowali się w kinie — nieważne, jaki film. Jak podarował jej obrączkę kupioną za własne pieniądze, zarobione nocnym rozładunkiem worków. Z jaką radością wsunął ją jej na palec.
W dzień ślubu świat wydawał im się bezkresnie piękny.
— Nikt nie kochał mnie jak Dima — pomyślała. — Wierny, niezawodny, najdroższy człowiek.
Następnego wieczoru przywitała go w progu:
— Wszystko wiem. Do szpitala pojedziemy razem.
Opuścił głowę.
— Wybacz…
— Za co?
— Że każę ci cierpieć.
— To ty mnie przebacz — szeptała. — Teraz będzie inaczej. Ułoży się.
Ale cud się nie zdarzył. Olgę czekał pogrzeb Dimy.
W ostatnich miesiącach nie odstępowała go na krok. Każdą chwilę wypełniła czułością, pielęgnowała go, zmieniła ich dni w baśń. Dima czuł się winny, lecz w jego oczach tliło się ciche szczęście.
Po jego śmierci Olga się odmieniła. Każdego dnia zapala w cerkwi świecę za spokój jego duszy, wierząc, że kiedyś znów się spotkają.
