Jeśli nam pisane być razem.
Dmitrij z żoną Anastazją wrócili z konsolacji zmęczeni i przygnębieni. Pochowali matkę Dmitrija, Lubiow Pietrowną, teściową Nastii.
— Teraz mama spoczywa obok ojca — powiedział Dmitrij. — Wciąż o tym mówiła, prosiła o to.
— Tak, choć wiedziała, że położymy ją tutaj, a nie gdzie indziej — westchnęła Anastazja. — Wycierpiała swoje. Choroba była ciężka, podstępna.
Wieczór przesiedzieli w milczeniu, każde zatopione w swoich myślach. Nastia wracała pamięcią do życia sprzed ślubu. Nic w nim jasnego nie było. Wcześnie straciła rodziców — zginęli w domu babci, do którego wstąpili po pogrzebie dziadka. W nocy wybuchł pożar i nikomu nie udało się wydostać.
Nastia została z bratem Wasią, a rano usłyszała straszną wiadomość. Cała wieś odprowadzała bliskich w ostatnią drogę. W jednej chwili dzieci zostały sierotami. Staruszki szeptały:
— Dziad Fiodor zabrał ze sobą żonę i rodziców Nasti i Wasieńki.
Wasi miał wtedy siedemnaście lat, Nastia — trzynaście. Zostali we dwoje w rodzinnym domu. Brat pracował w kołchozie, Nastia się uczyła. Każdy niesie swój los, ale jej przypadł wyjątkowo trudny. Czasem sama nie wierzyła, że to wszystko mogło się wydarzyć.
Wieś, w której mieszkali, była maleńka — zaledwie czterdzieści zagród. Szkoła też niewielka, tylko klasy początkowe. Od piątej klasy uczyli się w sąsiedniej miejscowości, trzy kilometry dalej. Zimą droga skracała się, gdy szło się po skutej lodem rzece. Dawniej dziadek Tichon zawoził dzieci koniem w poniedziałek, a w sobotę odbierał. Tydzień spędzali w internacie.
Nie wszyscy jednak chcieli tam zostawać, zwłaszcza starsi. Mieli swojego przywódcę — Witkę, syna przewodniczącego.
— Kto dziś wraca do domu, po lekcjach czekamy przy ławce. Pójdziemy gromadą.
Trzy kilometry to niedaleko: samotnie strach, w grupie — raźniej. Chłopcy zaczynali podrywać dziewczęta, pisali karteczki, zapraszali do klubu na tańce.
Po weekendzie cała wieś wiedziała, kto z kim się spotykał. Kiedyś na wsi żyło się wesoło — wieczorami wszyscy ciągnęli do klubu. Kino bywało rzadko, ale gdy już przyjeżdżało, zjeżdżali się i starzy, i młodzi.
Nastia też chodziła do tej szkoły. Gdy podrosła, oglądali się za nią wszyscy chłopcy. Piękna, delikatna jak anioł. Zalecali się do niej nie tylko rówieśnicy, ale i starsi. Wystarczył jej jeden rzut oka — i ktoś tracił spokój; a jeśli odezwała się, cichy głosik długo brzmiał w uszach.
We wszystkim była wzorowa: mądra, dobra, zaradna. Rzadkość. Jedyny minus — całkowita sierota. Mieszkała u brata Wasilija, który ożenił się z miejscową dziewczyną Rają; urodził im się syn.
Raja nie darzyła szwagierki sympatią. Choć Nastia starała się przypaść do gustu, czuła się w tym domu zbędna.
— Po szkole pojadę do powiatu, pójdę do technikum gastronomicznego — marzyła. — Raja życia mi nie da. I rozumiem — mają własną rodzinę, a ja tu tylko dokładam się do ognia.
Bratu się nie żaliła, nie chciała ich poróżnić.
Chłopcy szanowali Nastię, nikt nie ośmielał się jej urazić. Wielu liczyło, że kiedyś wybierze kogoś z nich. Ale ona trzymała dystans, nikogo nie dopuszczała blisko.
Aż rozeszły się plotki: Witka i Nastia chodzą ze sobą. Za ręce, ze szkoły wracają razem. Witka też był przystojny — wysoki, krzepki, w nauce prymus. Koledzy go cenili — nie popijał jak inni najstarsi.
— Gołąbeczki się dobrały — mamrotały babcie. — Niedługo wesele.
Nie wszystkim jednak para przypadła do gustu. Rodzice Witki byli przeciwni. Przewodniczący kołchozu, Iwan Stiepanowicz, pierwszy człowiek we wsi; żyli dostatnio. Jako pierwsi kupili samochód, gospodarstwo mieli mocne, dom duży.
Gdy dowiedział się o uczuciu syna do sieroty, Iwan Stiepanowicz postanowił to ukrócić.
— Słuchaj, Marfo — mówił do żony — co ta Nastka sobie myśli? Zakochała się w naszym Witce. Chłopak jak dąb, z porządnej rodziny. A ona? Nic za pazuchą. U brata mieszka, a ten ledwie wiąże koniec z końcem.
— Iwan, nasz chłopak całkiem głowę stracił. Do nocy z nią znika. By nie wyszło nieszczęście… Sierota, nikt nie przypilnuje. Choć mówią, że skromna.
— Chcę go ożenić z dziewczyną z dobrej rodziny. Mam na oku córkę głównego zootechnika. Może nie piękność, ale dom pełną misą. Z nimi się spowinowacić — to byłoby coś.
— Tylko jak przekonać Witkę? Nie będzie nas słuchał.
— Coś wymyślę.
Najpierw Iwan Stiepanowicz spróbował porozmawiać z synem.
— Wit, wyjdź na chwilę, musimy pogadać.
— Tato, spieszę się, Nastia czeka. Nie chcę jej zasmucać.
— Zasmucać… Dobrze, słuchaj. Dość kręcenia się z tą Nastką. Znajdę ci lepszą żonę. Zapomnij o niej.
— Tato, poza Nastią nikt mi niepotrzebny.
— Nie pyskuj! — warknął ojciec.
Zrozumiał, że syn to już nie chłystek — siłą nic nie wskóra. Potrzebny podstęp.
Następnego dnia poszedł do Wasilija, gdzie
