Nikt się nie poruszył, nikt nie wypowiedział ani słowa, dopóki mój ukochany nie wstał i nie odwrócił sytuacji.
Nazywam się Anna i gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że zepsuta drukarka w bibliotece doprowadzi mnie do człowieka, który zmieni moje życie, roześmiałabym się.
Kirill nie wyróżniał się ostentacyjnym zachowaniem ani głośnością; emanował spokojem i pewnością siebie, które od razu mnie urzekły.
Myślałam, że zdążyłam już zrozumieć jego głębię, ale pewnego wieczoru w eleganckiej restauracji pokazał, że kryje w sobie znacznie więcej, niż myślałam.
Ten dzień od samego rana układał się fatalnie.
Kawa wylała się prosto do torby, autobus zepsuł się w połowie drogi do uniwersytetu, a potem, jakby wszechświat postanowił mnie dobić, utknęłam z kapryśną drukarką w bibliotece.
Urządzenie migało lampkami, wypluło połowę strony i zatrzymało się, wydając żałosne dźwięki.
Poklepałam je po boku i mruknęłam: „No jasne, specjalnie, prawda?”.
Za mną zebrała się już kolejka studentów, a ich irytacja narastała głośniej niż trzask samego drukarki.
Nagle z tej kolejki wyszedł wysoki chłopak z lekko potarganymi kasztanowymi włosami i lekkim ironicznym uśmiechem.
Nie przewrócił oczami, nie uśmiechnął się złośliwie, jak reszta.

Po prostu usiadł obok drukarki, jakby przed nim była zagadka, którą chciał rozwiązać.
— Mogę spróbować? — zapytał spokojnym, niskim głosem, któremu od razu można było zaufać.
— Proszę — westchnęłam, odsuwając się. — Chociaż powodzenia, to urządzenie najwyraźniej mnie nie znosi.
Uśmiechnął się, ale nie do mnie, tylko do sytuacji, i pewnie nacisnął kilka przycisków.
Po kilku sekundach urządzenie ożyło, zabrzęczało i wydało stronę, jakby nie drwiło ze mnie przez ostatnie piętnaście minut.
— To prawdziwy cud — szepnęłam, szeroko otwierając oczy.
— To żadna magia — wzruszył ramionami. — Jestem informatykiem.
I od razu wszystko stało się jasne. Nawet więcej niż tylko jego umiejętność naprawiania sprzętu.
Promieniował cierpliwością i pewnością siebie, które po raz pierwszy tego dnia sprawiły, że poczułam, że wszystko może być dobrze.
Tydzień później spotkałam go ponownie i tym razem nie przegapiłam okazji.
Po bezproblemowym wydrukowaniu notatek podeszłam do stolika, przy którym siedział przed laptopem.
„Cześć” – powiedziałam zbyt radośnie. „Jeszcze raz dziękuję za uratowanie mnie przed tą drukarką. Jestem twoją dłużniczką”.
Podniósł wzrok, uśmiechnął się tym samym spokojnym uśmiechem i powiedział:
„Nie jesteś mi nic winna. Ale jeśli chcesz, może kiedyś pójdziemy razem na kawę?”.
Wymieniliśmy się numerami. Kawa stopniowo stała się naszym zwyczajem, potem przerodziła się w kolacje, a kolacje – w randki, podczas których czas jakby znikał.

Kirill nie był romantykiem w klasycznym tego słowa znaczeniu.
Nie urządzał patetycznych scen i nie mówił banałów.
Jego troska przejawiała się w drobnych rzeczach: przynosił mój ulubiony deser, odprowadzał mnie w deszczu, naprawiał mój laptop i nigdy nie sprawiał, że czułam się głupio.
Po trzech miesiącach wydawało się, że znamy się już od wielu lat.
Kiedy powiedział, że zarezerwował stolik w jednej z najdroższych restauracji w mieście, zrozumiałam, że nie chodzi o luksus ani szampana. To był jego cichy sposób na powiedzenie: „To poważna sprawa”.
Byłam podekscytowana, ale w głębi duszy czułam się szczęśliwa. Wydawało mi się, że to nowy krok naprzód.
Wieczór przebiegał spokojnie: śmiech, swobodne rozmowy, to samo uczucie komfortu, które znałam tylko przy nim.
Ale kiedy skończyliśmy deser, atmosfera w sali gwałtownie się zmieniła.
Przy sąsiednim stoliku trzy kobiety w drogich sukienkach głośno o czymś dyskutowały.
Kiedy kelnerka podeszła z ich zamówieniem, jedna z nich skrzywiła nos i powiedziała przez zaciśnięte zęby:
— Boże, czujesz to? Ona cuchnie biedą. Jakby przyjechała autobusem. Właściciel zatrudnia teraz każdego?
Druga zachichotała:
— Zapomnijcie o zapachu, spójrzcie tylko na jej buty! Są całe podarte. Pracuje w takim lokalu i nie stać jej na normalne buty?
Trzecia zacisnęła usta:
— Pewnie żyje tylko z napiwków. Biedaczka żywi się sucharkami.

Ich śmiech rozbrzmiał w całej sali.
Kelnerka zamarła. Taca drżała w jej rękach, policzki pokryły się rumieńcem, a oczy zaszkliły się łzami. Otworzyła usta, ale nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa.
W restauracji zapadła cisza. Nikt nie interweniował.
Ścisnęłam widelec tak mocno, że wypadł mi z rąk i głośno uderzył o talerz.
W tym momencie Kirill odsunął krzesło. Odgłos drewna uderzającego o marmur przerwał ciszę.
Wstał, spokojny i zdecydowany, i skierował się w stronę ich stolika.
— Przepraszam — powiedział spokojnym głosem, który zagłuszył muzykę. — Czy zdajecie sobie sprawę, jak okrutne są wasze słowa? Ona pracuje. Obsługuje was. A wy myślicie, że obrażając ją, podnosicie się ponad nią? Nie. To sprawia, że stajecie się niczym.
Uśmiechy zniknęły z twarzy kobiet. Śmiech ucichł.
Kelnerka ścisnęła tacę, a jej oczy zaszkliły się łzami. „Dziękuję…” – wyszeptała ledwo słyszalnie.
I wtedy stało się coś niesamowitego.
Mężczyzna przy sąsiednim stoliku również wstał.
„On ma rację” – powiedział głośno. „To było podłe”.
Za nim wstał kolejny, potem kolejny. Po minucie połowa sali oklaskiwała.
Kobieta w diamentach zbladła i zaczęła rozglądać się za wsparciem. Ale nikt jej nie poparł.
Podszedł zaniepokojony menedżer.

„Co tu się dzieje?”
Kirill spokojnie wskazał na kobiety:
„Te panie postanowiły upokorzyć twoją kelnerkę”.
– Jesteśmy stałymi klientkami! Wydajemy tu ogromne pieniądze! Mamy prawo…
– Nie – przerwał jej ostro Kirill. – Nie macie takiego prawa. Nikt nie ma prawa traktować człowieka jak śmiecia.
Kierownik napiął się, a potem powoli skinął głową.
— Panie, proszę opuścić restaurację. Państwa kolacja zostanie pokryta przez lokal, ale wasza obecność tutaj nie jest już potrzebna. I pamiętajcie: nie jesteście mile widzianymi gośćmi.
Sala zareagowała aprobatą.
Kobiety w szoku chwyciły swoje torebki i niemal biegiem opuściły restaurację, głośno stukając obcasami o marmur.
Drzwi zatrzasnęły się, a sala jakby odetchnęła z ulgą.
Kirill wrócił do stolika i spokojnie usiadł, jakby nic się nie stało.
Ale moje serce biło tak mocno, że aż dzwoniło mi w uszach.
Kiedy próbowałam złapać oddech, pochylił się i cicho powiedział:
— Idę do kierownika. Chcę się upewnić, że nie zostanie za to zwolniona. Przecież ona nie jest w niczym winna.
Po kilku minutach wrócił. Jego twarz była spokojna, ale oczy błyszczały determinacją.
„Wszystko załatwione” – powiedział. „Kierownik obiecał, że wszystko będzie w porządku”.

Ogarnęła mnie fala ulgi i ciepła.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że obok mnie siedzi naprawdę wyjątkowy człowiek.
Nie tylko tym, który sprzeciwia się niesprawiedliwości, ale także tym, który doprowadza sprawę do końca, aby dobro zwyciężyło.
W delikatnym świetle restauracji zrozumiałam, że ta noc zmieniła moje postrzeganie go.
Okazał się mężczyzną nie tylko słów, ale także czynów.

