
„Sąsiadka jest mi bliższa od ciebie” — rzuciła matka i natychmiast przerwała połączenie.
Anna zastygła pośrodku swojej petersburskiej kuchni, ściskając telefon tak mocno, jakby chciała rozgnieść go w dłoni. Dzwoniła właśnie do mamy do Nowogrodu, żeby pochwalić się premią w pracy. A usłyszała to.
— Co się stało? — wszedł mąż, Dmitrij, zaniepokojony. — Twarz masz jak kreda.
— Mama oznajmiła, że sąsiadka jest jej bliższa ode mnie — Anna powoli odłożyła telefon na stół. — Tak po prostu, mimochodem.
— Może ją czymś uraziłaś?
— Skąd! Opowiadałam o robocie, a ona nagle: „Anuszka, ty tam w swoich sprawach, a mnie Marfa Nikiiticzna pomaga na co dzień — i do apteki skoczy, i ziemniaki przyniesie. Jest mi teraz jak rodzina”.
Dmitrij usiadł naprzeciwko, krzyżując ręce.
— A może jest nieswoja? Głowa, ciśnienie…
— Jakie ciśnienie! — zapaliła się Anna. — Doskonale wie, co mówi! Chciała ukłuć, i tyle. Wiesz, od czego się zaczęło? Zaproponowałam, żeby na lato przeniosła się do nas, wynajęlibyśmy domek w obwodzie leningradzkim, a ona: „Po co mi wasza dacza, skoro jest Marfa? My razem grzebiemy w grządkach”.
Anna urwała i gorzko się uśmiechnęła.
— A przecież co miesiąc wysyłałam jej pieniądze. Po pięć tysięcy rubli. „Na czarną godzinę”, mówiłam. Myślałam, że to pomoże.
— Dość przelewów — uciął twardo Dmitrij. — Skoro sąsiadka bliższa, niech ona pomaga.
— Dima, jak możesz! To moja matka!
— Twoja matka, która cię upokorzyła? Ocknij się! Normalni rodzice tak nie rozmawiają z dziećmi.
Anna podeszła do okna. Na podwórzu wrzeszczały dzieci, ale ich śmiech brzmiał teraz tak daleko, jakby dobiegał z innego świata.
Marfa Nikiiticzna rzeczywiście była porządną sąsiadką. Mieszkała piętro niżej, wdowa, jej dzieci gdzieś na Uralu — przyjeżdżali raz na pięć lat. Anna pamiętała ją z dzieciństwa: zawsze surowa, gderała, gdy dzieciarnia hałasowała na klatce. A teraz stała się dla matki „bliższa niż córka”.
Zadzwonił telefon. Mama.
— Nie odbieraj — powiedział Dmitrij.
— A jeśli coś się stało?
— Jeśli się stało, niech dzwoni twoja „bliska” sąsiadka.
Anna i tak podniosła słuchawkę.
— Słucham.
— Aniu, czemu się rozłączyłaś? Przecież rozmawiałyśmy.
— Mamo, to ty rzuciłaś słuchawką. Po słowach o Marfie Nikiiticznej.
— Ach, o to chodzi… — w głosie matki zabrzmiało zniecierpliwienie. — Powiedziałam przecież prawdę! Marfa jest obok, a ty w swoim Piotrogrodzie. Gdy ścisnęło mi serce, kto wzywał karetkę? Marfa. A gdzie byłaś ty?
— Mamo, byłam w pracy!
Wieczorem, gdy dzieci zasnęły, Anna długo siedziała w salonie, przeglądając stare fotografie. Tu jest mała, z mamą na daczy pod Pskowem. Mama młoda, śmieje się, przytula. Tu lepią pierogi — Anna ma siedem lat, cała w mące i szczęśliwa. A tu matura — mama dumnie stoi obok córki–medalistki.
Kiedy to się zmieniło? Po śmierci ojca? Czy wcześniej?
Ojciec umarł sześć lat temu i jakby ktoś matkę podmienił. Zrobiła się kolczasta, obraźliwa. Anna myślała — żałoba, minie. Czas płynął, a mama oddalała się coraz bardziej.
— O czym myślisz? — spytał Dmitrij, siadając obok.
— Że chyba naprawdę jestem kiepską córką.
— Bzdura! Dzwonisz, pomagasz, przyjeżdżasz. Czego więcej?
— Żeby mieszkać obok. Być pod ręką. Jak ta Marfa.
— A praca? Dzieci? Nasza rodzina?
Anna wzruszyła ramionami.
— Dla niej to nieważne. Ważne, że jestem daleko.
Telefon znów zawibrował. Nieznany numer.
— Halo?
— Tu Marfa Nikiiticzna, sąsiadka pańskiej mamy. Proszę przyjechać. Z Ludmiłą Stiepanowną jest coś nie tak. Po waszej rozmowie płacze bez przerwy. Nie mogę jej uspokoić.
Annie ścisnęło się gardło.
— Co się dzieje?
— Parzę herbatę — nie pomaga. Mówi, że już nie będziecie z nią rozmawiać.
— Marfo Nikiiticzno, a ona… nie chorowała? Głowa…
— Nie, zdrowa! Tylko żałuje. Bardzo panią kocha, tylko nie umie tego powiedzieć.
Gorycz w sercu Anny zaczęła topnieć.
— Proszę jej przekazać, że jutro przyjadę. Na pewno.
— Dobrze. Już myślałam, żeby wzywać lekarza.
Po rozmowie Anna jeszcze długo siedziała, ściskając telefon.
— Pojedziesz? — zapytał Dmitrij.
— Pojadę. Wezmę dzieci, niech wręczą prezenty. Może ona naprawdę po prostu nie umie powiedzieć, że tęskni.
— A jeśli znowu zacznie o sąsiadce?
— Nie zacznie. Marfa to dobra kobieta, ale obca. A ja — córka. I nią zostanę, cokolwiek mama powie.
Rano Anna wzięła wolne, spakowała dzieci i ruszyła do Nowogrodu. W pociągu Artiom i Liza przekrzykiwali się, jak to babcia się ucieszy, a Anna patrzyła w okno i myślała, że ludzie często mówią nie to, co czują.
Mama przywitała ich w progu, zapłakana. Na widok Anny rzuciła się do uścisków.
— Wybacz mi, córeczko. Wybacz starej głupiej. Nie to chciałam…
— Już dobrze, mamo — Anna gładziła ją po siwych włosach. — Przyjechałam. Wszyscy przyjechaliśmy.
A Marfa Nikiiticzna, stojąc w drzwiach swojego mieszkania, uśmiechnęła się cicho i zniknęła w środku. Rozumiała: sąsiedzi to skarb, ale rodzina jest ważniejsza.
