Kiedy grzecznie poprosiłam moją sąsiadkę, żeby nie opalała się w bikini przed oknem mojego nastolatka, zemściła się, stawiając brudną toaletę na moim trawniku z tabliczką: „WYMYJ SWOJE OPINIE TUTAJ!”.
Byłam zła, ale karma wymierzyła idealną zemstę.
Powinnam była zrozumieć, że problemy zaczną się, kiedy Shannon wprowadziła się do sąsiedztwa i od razu pomalowała swój dom na fioletowo, potem na pomarańczowo, a następnie na niebiesko.
Ale jestem wielką zwolenniczką zasady „żyj i pozwól żyć innym”.
Tak było do momentu, gdy zaczęła opalać się w bikini tuż przed oknem mojego 15-letniego syna.
„Mamo!” – pewnego ranka mój syn Jake wbiegł do kuchni, a jego twarz była czerwona jak pomidory, które kroiłam na obiad.
„Czy możesz… eee… coś z tym zrobić? Przed moim oknem?”.
Poszłam do jego pokoju i wyjrzałam przez okno.
Leżała tam Shannon, wyciągnięta na leopardowym leżaku, w najmniejszym bikini, które z trudem można by nazwać dentystyczną nicią z cekinami.
„Po prostu trzymaj zasłony zamknięte, kochanie” — powiedziałam, starając się brzmieć beztrosko, chociaż w głowie kręciło mi się wszystko.
„Ale nie mogę ich nawet otworzyć, żeby wpuścić świeże powietrze!” – Jake upadł na łóżko.
„To takie dziwne. Tommy przyszedł wczoraj się uczyć, wszedł do mojego pokoju i po prostu zamarł.
Z otwartymi ustami, wytrzeszczonymi oczami, całkowicie zdezorientowany.
Jego matka pewnie już nigdy nie pozwoli mu do mnie przychodzić!”.
Westchnęłam i zamknęłam żaluzje. „Ona opalała się tak każdego dnia?”.
„Każdego. Jednego. Dnia. Mamo, umieram. Nie mogę tak żyć.
Zostanę osobą podobną do kreta i przeniosę się do piwnicy. Czy mamy tam Wi-Fi?
Po tygodniu, w którym praktycznie widziałam, jak mój nastoletni syn Jake uprawia parkour w swoim pokoju, aby nie widzieć naszej ekshibicjonistycznej sąsiadki, postanowiłam porozmawiać z Shannon.
Zazwyczaj nie wtrącam się w to, co ludzie robią w swoich ogrodach, ale Shannon traktowała opalanie się raczej jako publiczne show.
Leżała w najcieńszych bikini, czasami nawet bez górnej części, i nie dało się jej nie zauważyć, gdy staliśmy obok okna Jake’a.
„Hej, Shannon” – zawołałam, starając się znaleźć złoty środek między „przyjazną sąsiadką” a „troskliwą matką” w swoim głosie. „Masz chwilę?”.
Opuściła swoje ogromne okulary przeciwsłoneczne, przez które wyglądała jak ozdobiona modliszka.
„Rene! Chcesz pożyczyć trochę olejku do opalania? Właśnie kupiłam świetny olejek kokosowy.
Pachnie jak tropikalne wakacje i złe decyzje życiowe”.
„Właściwie to chciałam porozmawiać o twoim miejscu do opalania.
Widzisz, znajduje się ono tuż przed oknem mojego syna Jake’a, który ma 15 lat i…”.
„O mój Boże” – Shannon usiadła, a jej twarz wykrzywiła się w przerażająco szerokim uśmiechu.
„Naprawdę zamierzasz mi mówić, gdzie mogę czerpać witaminę D?
We własnym ogrodzie?”.
„To nie to, że ja…”
„Posłuchaj, kochana” — przerwała mi, przyglądając się swoim neonowo różowym paznokciom, jakby zawierały sekrety wszechświata.
„Jeśli Twoje dziecko ma trudności z widokiem pewnej siebie kobiety, która żyje pełnią życia, być może warto zainwestować w lepsze rolety.
Albo w terapię. Albo w jedno i drugie.
Znam świetną doradczynię życiową, która może pomóc mu przezwyciężyć przygnębienie.
Specjalizuje się w oczyszczaniu aury i tańcu interpretacyjnym”.
„Shannon, proszę.
Pytam tylko, czy nie mogłabyś ustawić swojego krzesła gdzie indziej w swoim ogrodzie.
Masz przecież dwa akry!
Hmmm. Zastanowiła się, stukając się w brodę, a następnie chwyciła telefon.
Niech sprawdzę swój plan.
O, patrz! Jestem całkowicie zajęta tym, żeby nie przejmować się twoją opinią, aż do… zawsze.
Cofnęłam się, zastanawiając się, czy nie trafiłam do jakiegoś odcinka serialu „Sąsiedzi oszaleli”.
Ale Shannon jeszcze ze mną nie skończyła. I to jak nie skończyła.
Dwa dni później otworzyłam drzwi, żeby zabrać gazetę, i zamarłam w miejscu.
Na środku mojego idealnie wypielęgnowanego trawnika stała dumnie toaleta.
Nie była to zwykła toaleta. Była to stara, brudna, budząca odrazę toaleta z ręcznie napisaną tabliczką: „WYRAŻAJ SWOJE OPINIE TUTAJ!”.
Od razu zrozumiałam, że to dzieło Shannon.
„Co sądzisz o mojej instalacji artystycznej?” – jej głos dobiegł do mnie z ogrodu.
Siedziała na swoim leżaku, wyglądając jak bardzo zadowolona z siebie, bardzo skąpo ubrana kotka.
„Nazwałam ją „Współczesny spór podmiejski”.
Lokalna galeria sztuki chce już pokazać ją na swojej wystawie „Znalezione przedmioty!” – zaśmiała się.
„Żartujesz?” – wskazałam na porcelanowego potwora. „To wandalizm!”
„Nie, kochanie, to forma wyrazu. Tak samo jak moja opalenizna.
Ale skoro tak bardzo interesuje cię wyrażanie opinii na temat tego, co ludzie robią na swojej działce, pomyślałam, że dam ci odpowiednie miejsce, gdzie możesz to umieścić”.
Stałam na swoim trawniku, patrzyłam na Shannon, która śmiała się jak hiena, i coś we mnie po prostu pękło.
Znasz ten moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że grasz w szachy z gołębiem?
Ptak po prostu przewróci wszystkie figury, będzie się wywyższał, jakby wygrał, i zostawi wszędzie odchody. Tak właśnie była Shannon.
Skrzyżowałam ręce i westchnęłam.
Czasami najlepszą zemstą jest po prostu usiąść i patrzeć, jak karma robi swoje.
Kolejne tygodnie wystawiły moją cierpliwość na próbę.
Shannon zamieniła swój ogród w coś, co mogę opisać tylko jako kobiecy Woodstock.
Opalanie trwało nadal, teraz z dodatkowym komentarzem.
Zapraszała przyjaciół, a jej imprezy sprawiały, że okna w trzech domach od nas drżały, całkowicie wypełnione karaoke wersjami „I Will Survive” o 3 nad ranem.
Zaczęła nawet „medytacyjny krąg bębniarski”, który bardziej przypominał stado naćpanych kofeiną słoni próbujących nauczyć się tańczyć Riverdance.
Mimo wszystko uśmiechałam się i machałam ręką.
Bo tak właśnie jest z ludźmi takimi jak Shannon — są tak zajęci pisaniem własnej dramaturgii, że nigdy nie dostrzegają zwrotu akcji.
A jaki to był zwrot.
Był przyjemny sobotni dzień.
Piekłam ciasteczka, kiedy usłyszałam syreny.
Wyszłam na werandę w samą porę, aby zobaczyć straż pożarną, która zatrzymała się przed moim domem.
„Proszę pani” – podszedł do mnie strażak, wyglądając na zaskoczonego.
„Otrzymaliśmy zgłoszenie o wycieku ścieków?”.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, pojawiła się Shannon z wyrazem twarzy obywatelki zaniepokojonej sprawą, który zasługiwał na Oscara.
„Tak, panie oficerze! Toaleta tam… to zagrożenie dla zdrowia! Widziałam… straszne rzeczy… tam leci!
Dzieci, czy ktoś pomyśli o dzieciach?”
Strażak spojrzał na wyschniętą, ozdobioną modelkę toalety, potem na Shannon, a potem znowu na toaletę.
Jego wyraz twarzy wyraźnie pokazywał, że wątpi w każdą decyzję, która doprowadziła go do tego momentu.
„Proszę pani, fałszywe wezwania pogotowia są przestępstwem.
To ewidentnie dekoracja ogrodowa” – zatrzymał się, prawdopodobnie zastanawiając się, dlaczego musi wypowiadać takie zdanie w swojej pracy.
„Sucha dekoracja ogrodowa. A ja jestem strażakiem, a nie inspektorem sanitarnym”.
Twarz Shannon zbladła szybciej niż jej opalenizna.
„Ale to estetyczne zanieczyszczenie! Wizualne zanieczyszczenie!”
„Proszę pani, nie reagujemy na estetyczne sytuacje kryzysowe, a wybryki z pewnością nie są tym, na co reagujemy”.
Po tym strażacy opuścili miejsce zdarzenia, ale karma jeszcze nie wyrównała rachunków z Shannon.
Daleko jej do tego.
Dramat z wozem strażackim tylko ją spowolnił.
Raczej zainspirował ją do osiągnięcia nowych wyżyn. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
W jeden upalny dzień widziałam, jak Shannon wnosi swoje krzesło w lampartowy wzór po schodach na dach swojego garażu.
I oto była, wysoko, jak jakieś słoneczne monstrum, uzbrojona w odbijający promienie słoneczne ręcznik i coś przypominającego ogromną szklankę margarity.
Byłam w kuchni, pochłonięta górami naczyń, i zastanawiałam się, czy wszechświat nie chce sprawdzić mojej wytrzymałości, kiedy na zewnątrz zaczęło się chaos.
Usłyszałam plusk wody i skrzek, który brzmiał jak kot w pralce.
Wybiegłam na ulicę, aby znaleźć Shannon, z twarzą w błocie, pokrytą od stóp do głów brudem, w swoich ulubionych petuniach.
Okazało się, że jej nowe miejsce do opalania na dachu znalazło swojego właściciela – jej niesprawny system nawadniający.
Nasza sąsiadka, pani Peterson, upuściła swoje nożyce ogrodowe.
„O mój Boże! Shannon, próbujesz powtórzyć „Ratowników z Malibu”?
Bo wygląda na to, że opuściłaś część na plaży.
I część z bieganiem. I… no cóż… wszystkie części”.
Shannon wstała, pokryta błotem.
Jej designerski kostium kąpielowy był teraz pokryty plamami trawy i czymś, co wyglądało jak bardzo zaskoczony dżdżownik.
Po tym incydencie Shannon stała się cichsza niż mysz w kościele.
Przestała opalać się przed oknem Jacka, a brudna toaleta na moim trawniku zniknęła szybciej niż sztuczka magiczna.
Shannon zainwestowała w ogrodzenie swojego ogrodu i nasz długi podmiejski koszmar dobiegł końca.
„Mamo” – powiedział Jack następnego ranka podczas śniadania, ostrożnie podnosząc żaluzje – „czy możemy teraz wyjść z programu ochrony świadków?”.
Uśmiechnęłam się i postawiłam przed nim talerz z naleśnikami.
„Tak, kochanie. Myślę, że program został odwołany. Na zawsze”.
„Dzięki Bogu” – mruknął i uśmiechnął się. „Chociaż trochę tęsknię za toaletą.
Zaczęła mi się dziwnie podobać. Jak bardzo brzydki krasnal ogrodowy”.
„Nie żartuj z tego.
Zjedz swoje naleśniki, zanim ona zdecyduje się zainstalować całą łazienkę!” – powiedziałam i śmiałam się razem z synem, patrząc na ścianę otaczającą ogród Shannon.