
Moje życie zdawało się zaplanowane, zanim jeszcze pierwszy raz zaczerpnęłam powietrza. Dorastałam w zapadłej wiosce pod Saratowem, gdzie o przyszłości dziewczyn decydowali rodzice, a śluby odbywały się według dawnych obyczajów. Od kołyski przeznaczano mnie dla syna ojcowskiego druha — Fiodora. Był o trzy lata starszy, silny jak dąb, z rękami, które znały ciężką pracę, i spokojnym usposobieniem. Idealny mąż — tak mówiono.
Nasi ojcowie trzymali się razem od dzieciństwa: orali pola, stawiali domy, wierzyli, że ich potomstwo przejmie ster. Fiodor spełniał te oczekiwania — skończył technikum rolnicze, pomagał w gospodarstwie, świtał i zmierzchał w polu. Wszystko toczyło się gładko, aż pewnego dnia oznajmił, że wyjeżdża do Krasnodaru na kursy agronomiczne. W noc przed odjazdem spytał: „Będziesz na mnie czekać, Galu?” Opuściłam wzrok. Właśnie wtedy stał się moim pierwszym. Lecz serce… wciąż było chłodne.
Pisał do mnie listy, a ja odpisywałam. Przez rok. Potem złożyłam papiery do wołgogradzkiego kolegium — śniłam o dziennikarstwie, telewizji, wielkim mieście. Nie dostałam się. Za to poznałam Nikołaja — przystojnego, zuchwałego chłopaka ze stolicy. Mieszkaliśmy razem ledwie trzy miesiące. „Uczucia minęły” — rzucił i zniknął. Zostałam na ulicy. Uratowała mnie przyjaciółka. Po miesiącu przyszła wieść z domu: wrócił Fiodor, pyta o mnie. Pojechałam do wsi. Bez planu, z nadzieją na bezpieczną przystań.
Zamiast spokoju — dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Było już za późno na inne decyzje, nie zdobyłam się na grzech. Postanowiłam: urodzę, potem zobaczę. Milczałam jak zaklęta. Tydzień później Fiodor zaprosił, by obejrzeć dom, który właśnie wykończył. Zostałam u niego. Po miesiącu ślub. Wszystko szło według scenariusza, tyle że brzuch rósł za szybko. „Hodujemy siłacza!” — śmiał się. Wymogłam poród w szpitalu wojewódzkim — bałam się pytań. Uprosiłam lekarzy, by wpisali późny termin. Aleksej urodził się zdrowy i stał się najjaśniejszym światłem naszego domu.
Fiodor przyjął go jak własnego. Pracował od świtu do nocy, rzadko bywał w czterech ścianach, ale co wieczór kreślił nad nami znak krzyża. Miłości do niego nie czułam. Tylko wdzięczność. I lęk. Lęk, że pozna prawdę. Że odwróci się od Aloszy albo przestanie go kochać. A jeśli zapragnie kolejnych dzieci? Nie umiałam ryzykować. Robiłam aborcje — po cichu, przez znajome pielęgniarki. Pięć razy. Potem założyłam wkładkę. Drżałam przed następną ciążą. Bałam się, że runie dom zbudowany na kłamstwie.
Los miał inny plan.
Alosza skończył siedem lat. Lato. Pojechał rowerem za wieś. Stracił równowagę i wpadł do starej studni. Zardzewiały pręt przebił mu pierś. Wyłam jak ranne zwierzę. Fiodor przybiegł pierwszy. Gołymi rękami wyciągnął chłopca i poniósł do karetki. Po jego policzkach płynęły łzy. Wtedy po raz pierwszy naprawdę zrozumiałam, jak mocno kocha naszego syna.
A potem prawda wyszła na jaw.
„Dlaczego ukryliście, że to nie pańskiego męża dziecko?” — zapytał lekarz. Alosza natychmiast potrzebował krwi, lecz ani moja, ani Fiodora nie pasowała. Rzadka grupa. Zawalił się świat. Wyszeptałam: „Alosza nie jest jego…”
Fiodor nie powiedział ani słowa. Wyszedł. Myślałam — na zawsze. Wrócił jednak i spytał: „Gdzie szukać ojca?” — „W Wołgogradzie. Nikołaj. Tylko…” — „Dość. Trzeba ratować syna. MOJEGO syna!” — i zniknął za drzwiami.
Odnalazł Kolę. Tamten przyjechał, oddał krew. Poprosił jedynie, by nie mówić jego dziewczynie. Obiecaliśmy.
Alosza przeżył.
Kola rozpłynął się w przeszłości. A ja… Nagle pokochałam Fiodora. Bez reszty. Jak nigdy. On wiedział. Zawsze wiedział. „Widziałem w nim swoje, bo go wychowywałem, bo to mnie woła ‘tato’, nie Kolę”.
Marzyłam, by urodzić mu dziecko. Lekarze tylko rozłożyli ręce — zabiegi zrobiły swoje. Wtedy Fiodor powiedział: „Weźmy malucha z domu dziecka”. Adoptowaliśmy chłopca — Wania stał się nasz. A po dwóch latach wydarzył się cud — zaszłam w ciążę. Nasza Maszeńka — anioł wśród czterech ścian.
Dziś w domu jest cisza. Ciepło. Bliskość. Czasem tylko śni mi się, że biegnę szpitalnym korytarzem i krzyczę: „Mój syn umiera!” Budzę się — a obok Fiodor. Mężczyzna, który przebaczył. Który został. Który stał się moją nadzieją.
Życie nie wymazuje błędów. Czasem jednak daje szansę, by je odpokutować. Jeśli jej nie zmarnujesz — świat potrafi rozjaśnieć.
