Nieudany dzień

**Nieskładny dzień**

— Dlaczego on tak ze mną? Wszystko dla niego robię, a on mnie porzu-u-cił! — łkała Ałewtyna, rozmazując po policzkach czarne smugi tuszu.

Margarita bez słowa podała jej papierową chusteczkę. Ałewtyna otarła twarz, lecz było tylko gorzej — teraz przypominała tragiczną gwiazdę kina niemego, Werę Chołodową. Olga ledwie powstrzymała uśmieszek. Dobrze, że Ałewtyna tego nie dostrzegła. Za to Margarita spojrzała surowo i zmarszczyła brwi.

Nagle Ałewtyna zacisnęła powieki i zaczęła potrząsać dłońmi.

— Co się dzieje? — przestraszyła się Margarita.

— Tusz! — jęknęła.

— Chodź, umyjemy się — Margarita ujęła ją pod ramię jak niewidomą i wyprowadziła z pokoju.

— Biedaczka. Nie ma szczęścia do facetów — westchnęła po powrocie Margarita.

— Ma już po trzydziestce. W tym wieku oni albo żonaci, albo na froncie — zamyśliła się Olga. — Moja babka wyszła za chłopaka w siedemnastu. Po tamtej wojnie mężczyzn brakło — sami chłystkowie i starcy.

— I jak im było? — spytała Margarita.

— Przeżyli razem całe życie. Chociaż różnie bywało.

Ałewtyna wróciła ze wzrokiem wbitym w podłogę i usiadła przy biurku.

— Może pójdziesz do domu? W razie czego cię przykryję — podeszła do niej Margarita.

Olga patrzyła na jej przygarbione ramiona, zapłakaną twarz i myślała, jak bardzo ma szczęście. Sławka nie przystojniak, ale nie pije, starszy o parę lat — w sam raz. Kiedyś wahała się, czy wychodzić, lecz matka ucięła: „Rozrzucać narzeczonych to ostatnia głupota”. „Dobrze, że posłuchałam, inaczej siedziałabym jak Alka i wyła” — pomyślała Olga.

— Chyba pójdę. Głowa mi pęka — rzuciła Ałewtyna krótkie spojrzenie na Margaritę.

— Idź, jasne. Weź tabletkę albo setkę. Pomaga.

— Dzięki wam, dziewczyny — mruknęła Ałewtyna i wyszła.

— A my popracujemy — Margarita usiadła do stołu, lecz po chwili ekrany zgasły, a wentylatory umilkły.

W korytarzu zaszurały kroki. Do pokoju wszedł Iwan Siergiejewicz.

— Dziewczyny, awaria na linii. Światła nie będzie z dwie godziny, może więcej. Ktoś zostaje, żeby wyłączyć wszystko, gdy włączą prąd, reszta — do domu. Gdzie Ałewtyna?

— Źle się poczuła, puściłam ją — powiedziała Margarita.

— Nie w ciąży? — westchnął Iwan Siergiejewicz.

— Nie — odpowiedziały chórem Olga i Margarita.

— No dobrze. To ja lecę, a wy tu same…

— I co? — spojrzała na koleżankę Margarita, gdy drzwi się zamknęły.

— Mogę zostać — bez zapału zaproponowała Olga.

— Lepiej idź do domu. Mnie się nie spieszy, mąż na działce — zgłosiła się Margarita. — Idź, póki się nie rozmyśliłam.

Olga błyskawicznie się zebrała.

Na zewnątrz ostro świeciło słońce. Młode liście szeleściły na wietrze, lada moment miała zakwitnąć czeremcha. Olga rozpięła lekką kurtkę, zdjęła szalik i wsunęła go do torby.

Kiedyś wiosnę witało się jaskrawymi sukienkami i stukiem obcasów. Teraz wszyscy chodzą w trampkach.

Olga szła pieszo do domu, mrużąc oczy od słońca. Nic dziwnego — nie co dzień trafia się wcześniejsze wyjście. Zwykle opuszczała pracę, gdy słońce chowało się za szare panele bloków.

„Jutro wyciągnę Sławkę na spacer. Byle nie padało”. Po drodze wstąpiła do sklepu, wzięła ulubiony ser męża, świeże ogórki, chleb. Nie wytrzymała — kupiła pierwsze w tym roku lody.

Myślała, co ugotuje na kolację, że jutro włoży coś odświętnego — i koniecznie szpilki. Niedawno widziała w witrynie jedne, ale cena była jak za statek kosmiczny. Olga polizała lody.

Wchodząc do mieszkania, zobaczyła pod wieszakiem czerwone czółenka na szpilce. Dokładnie takie jak w witrynie. Przemknęło jej: „Czyżby Sława kupił?”. Lecz pochyliwszy się, zrozumiała — nie są nowe, a i rozmiar nie jej. Olga ma drobną stopę, trzydziesty szósty, a te — jak narty.

Goście? Sądząc po jednej parze — gościni. Tylko czemu tak cicho? Olga odstawiła siatkę na podłogę i weszła do kuchni. Zamarła w progu.

Mąż stał obejmując brunetkę, całowali się. Tak się zapomnieli, że jej nie zauważyli.

Olga upuściła torbę, chwyciła torebkę, wsunęła stopy w buty i wybiegła. Schodząc po schodach, słyszała, jak Sława ją woła.

Na ulicy zmrużyła oczy od słońca. Dokąd teraz? Do matki? Ta powie: „Nie rób z igły widły. Chłopy tacy są, ale Sława nie najgorszy. Wybacz i wracaj”.

Matkę można zrozumieć. Lubi Sławę, a i sama niedawno znalazła sobie przyjaciela. Olga tylko przeszkodzi. Nie, do niej nie pójdzie.

Serce jakby spuchło, ściskając pierś. Łez nie było. Olga nie czuła słońca, zapachów, dźwięków — jakby ogłuchła i oślepła. Szła, nie patrząc, dokąd. Nogi ociężały, opadła na ławkę.

Wciąż widziała tę scenę: czarne włosy, ręce męża na plecach kobiety. Wyobraźnia dorysowała filiżanki na stole, przełamaną czekoladę. A może naprawdę to widziała? Może prąd odcięli nieprzypadkowo, by wróciła wcześniej i wszystko zobaczyła?

W środku narastały złość i uraza. Trzeba było chwycić ją za włosy, wyrwać kępę! Zamiast tego uciekła.

— Jakie nieszczęście? Ktoś umarł? — obok rozległ się zachrypnięty głos.

Olga dostrzegła kobietę w nieokreślonym wieku, o znietrzeźwiałej twarzy. Bezdomna walnęła się obok, pachniało od niej oparami, i podała półpustą butelkę.

— Masz, walnij, ulży.

Olga pokręciła głową.

— Brzydzisz się, co? — Bezdomna łyknęła. — Mąż zdradził, co? — ucieszyła się, że zgadła. — Nie warto przez chłopa tak się szarpać. Po nim spłynie, a ty cierpisz.

— I ja kiedyś nakryłam swojego z koleżanką. Złapałam, co było pod ręką — młotek, Waska zostawił — i zaczęłam okładać ją…

— I co dalej? — spytała Olga.

„A potem Olga podniosła się, strząsnęła odrętwienie i twardym krokiem ruszyła z powrotem — rozstrzygnąć swój los.”