Nazywam się Talia Monroe i nigdy nie byłam skłonna do przesady.
Trzymam się na uboczu, trzymam się rutyny i wolę książki od imprez.
Ale to, co wydarzyło się w zeszły wtorek, sprawiło, że zakwestionowałam wszystko, co wiedziałam o swojej intuicji — i o nieznajomych.
Wszedłem do Java Bean Café, tak jak robię to przed każdą pracą.
To mała kawiarnia na rogu w centrum miasta, wciśnięta między pralnię chemiczną i warsztat naprawy zamków.
Zamówiłem to, co zwykle: latte z mlekiem owsianym, ekstra shot, bez cukru.
Barista o imieniu Miguel spojrzał na mnie dziwnie, gdy podszedłem do kasy.
— Już zapłacone” — powiedział.
Zamrugałem. — Co?
— Facet przed tobą zapłacił za twojego drinka — wyjaśnił Miguel, kiwając głową w stronę drzwi.
Odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego mężczyznę w ciemnej bluzie z kapturem, wychodzącego szybko z ręką w kieszeni.
— To chyba… miłe — powiedziałam, czując jednocześnie lekkie pochlebstwo i niepokój.
Miguel podał mi kawę z małą, złożoną karteczką na wierzchu.
— Prosił, żebym ci to dał — powiedział. — Powiedział, że to ważne.
Rozłożyłam ją.
„Nie masz pojęcia, co cię czeka. Uważaj na siebie. — J”
Przeszedł mnie dreszcz. Przeczytałem notatkę jeszcze raz. Palce mi zdrętwiały.
— Nie powiedział nic więcej? — zapytałam Miguela, starając się zachować spokój.
Potrząsnął głową. — Nie. Po prostu zapłacił, dał mi banknot i wyszedł. Trochę dziwne, prawda?
„Dziwne” nawet nie zbliżało się do uchwycenia istoty tego, co się działo.
Siedziałam w samochodzie, ściskając kierownicę, nuta paliła moje kolana.
Wpatrywałam się w lusterko wsteczne jak w filmie, w połowie oczekując, że znów się pojawi.
Ogarnęła mnie paranoja.
Rozejrzałam się po parkingu. Żadnego faceta w bluzie z kapturem.
Musiałem ją wyrzucić. Wmówić sobie, że to był głupi żart.
Ale coś w jego tonie — jak bardzo był poważny, jak wszystko było konkretne — sprawiło, że zadzwoniłem na policję.
Trzeba przyznać, że potraktowali mnie poważnie.
Młoda funkcjonariuszka o imieniu Brielle spotkała się ze mną w kawiarni w ciągu godziny.
Przeczytała notatkę i zmarszczyła brwi.
— Rozpoznałaś go?
— Nie. Widziałam tylko jego plecy. Wysoki. Nosił bluzę z kapturem. To wszystko.
— Masz jakichś wrogów? Jakieś konflikty z kimś ostatnio?
Uśmiechnąłem się nerwowo. — Pracuję w wydawnictwie. Jedyne, co mnie ostatnio wkurzyło, to zacięta drukarka.
Wzięła notatkę jako dowód i poprosiła, żebym zadzwonił, jeśli wydarzy się coś jeszcze.
Zgodziłem się, chociaż czułem się głupio.
Ale ufałem swojemu instynktowi.
I powiedział mi, że to nie był tylko zakochany nieznajomy próbujący być tajemniczy.
Tej nocy nie mogłam spać.
Każdy szelest na zewnątrz sprawiał, że podskakiwałam.
Dwa razy sprawdziłam zamki.
Zostawiłam włączone światło w łazience.
Około 2 nad ranem w końcu zasnęłam.
O 3:12 obudził mnie głośny huk.
Serce prawie wyskoczyło mi z piersi.
Podbiegłem do okna. Było puste.
I wtedy to zobaczyłem: na ganku leżał kamień.
Kamień z notatką owiniętą wokół niego i zabezpieczoną gumką.
„Wezwałeś ich? Nie trzeba było. — J”
Cofnęłam się od okna, serce waliło mi gorączkowo.
Ponownie zadzwoniłam do funkcjonariuszki Brielle, która przyjechała kilka minut później ze swoim partnerem.
Sprawdzili notatkę.
Tym razem była napisana na maszynie, a nie odręcznie.
Biały papier biurowy, pogrubiona czcionka, brak odcisków palców.
Po wyrazie ich twarzy mogłem stwierdzić, że traktują to teraz bardzo poważnie.
— Ostatnie związki? Rozstania? Aplikacje randkowe? — Zapytała łagodnie.
Potrząsnąłem głową. — Nie umawiałam się z nikim od prawie roku. Nawet nie wychodzę publicznie.
A potem znaleźli coś w bazie danych.
Mężczyznę o nazwisku Jared E. Krantz.
34 lata. Niedawno wypisany ze szpitala psychiatrycznego po odsiedzeniu wyroku za stalking.
Miał historię wybierania kobiet o brązowych włosach, noszących okulary i, co najbardziej przerażające, ostatnio został zauważony w pobliżu mojego biurowca — dwa tygodnie temu.
Inicjały J pasowały. Jego wzrost, budowa i ostatni znany rysopis również.
— Pasujesz do niego — powiedziała cicho Brielle.
Prawie zwymiotowałam.
— Jak dotąd nie popełnił niczego przestępczego — kontynuowała — ale sytuacja się rozwija. Szybko.
Złożyli nakaz ochrony.
Od tygodnia patrolują mój dom.
Kazali mi zostać z kimś lub w hotelu przez kilka dni.
Zadzwoniłam do starszego brata i szlochałam do słuchawki przez minutę, zanim byłam w stanie cokolwiek powiedzieć.
Tej nocy wziął mnie na ręce i zabrał do swojego domu w Oceanside.
Znowu się obudziłam, ale tym razem nie byłam sama.
Historia nie skończyła się jeszcze wraz z jego aresztowaniem.
Ale w ciągu jednego tygodnia nauczyłem się więcej niż przez lata odmierzonej rutyny.
Po pierwsze: zaufaj swojej intuicji.
Po drugie: bycie „miłym” nie jest ważniejsze od bycia bezpiecznym.
Po trzecie: czasami najmniejsze gesty — kawa, notatka — mogą być znakami ostrzegawczymi ukrytymi w zasięgu wzroku.
Policja nadal prowadzi dochodzenie w tej sprawie.
Moja praca była wyrozumiała i pozwoliła mi pracować zdalnie.
Zmodernizowałem swój domowy system bezpieczeństwa, wziąłem udział w kursie samoobrony i nie odrzucam już mojej intuicji jako paranoi.
Nadal jestem przytłoczony.
Ale już nie milczę.
Zbyt wiele kobiet uczy się wątpić w siebie, być uprzejmymi, ignorować własny dyskomfort.
Ale powiem wprost — jeśli coś wydaje ci się dziwne, nie czekaj, aż stanie się niebezpieczne.
Możesz zadzwonić na policję.
Możesz powiedzieć „nie”, odejść, zadawać pytania, zachowywać się głośno.
Ta kawa miała być tylko kolejnym wtorkiem.
Ale nie była.
Ponieważ on zdecydował inaczej.
A ja postanowiłam nic nie mówić.