
Odeszła, gdy nie zostało już nawet cienia wątpliwości. I to był koniec złudzeń na zawsze.
Piętnaście lat razem – i wszystko w pył. Kiedyś Swietłana wierzyła, że zdoła zmienić męża, wyciągnie go z bagna wódki, lenistwa i kłamstw. Teraz, patrząc mu w twarz, nie czuła nic — ani złości, ani miłości. Tylko zmęczenie, ciężkie jak głaz. A zaczęło się w zwykły wieczór…
Dmitrij wtoczył się do mieszkania kompletnie pijany. Zwalił się na stół, walił pięścią w blat i wrzeszczał, że ona bez serca, lodowata, martwa. Wyrwało mu się też, że odchodzi do Tamary z kiosku z piwem: ona go docenia, inaczej niż Swietłana. Zaraz zachrapał, śliniąc rękaw.
Swietłana weszła do łazienki, obmyła twarz i spojrzała w lustro. Trzydzieści osiem. W oczach pustka. Ani gniewu, ani rozpaczy. Tej nocy postanowiła: dość.
Rano, gdy Dmitrij, zielony z kaca, powlókł się do czajnika, ona siedziała już z kartką w dłoni. Urzędowy blankiet — wniosek o rozwód.
— Co to jest? — wychrypiał, drapiąc się po karku.
— To, o czym wczoraj darłeś się. Życie ze mną to męka, jestem dla ciebie jak drzazga. Robię więc tak, jak chciałeś. Rozwód.
— A nie boisz się, że odejdę? — zakpił.
— Już nie. Strach się skończył. Chcesz — idź. Mieszkanie podzielimy zgodnie z prawem. Albo zostań, lecz pod jednym warunkiem.
— Jakim?
— Mój brat Nikołaj pomieszka tu do rozprawy. Zapłaci za pokój, połowę opłat przeleję ci na kartę.
Dmitrij wpadł w szał. Ryknął, że wyrzuci ją na bruk, długi przepisze na nią. Wrzeszczał, że skoro chce wolności — niech znika. A dom zostanie jego.
Swietłana milczała. Przeniosła się do babci, dała bratu klucze. Po kilku dniach pojechała na południe — do cichej wioski pod Anapą. Znalazła tam zadbaną chatkę nad morzem. Jeszcze trochę — i ją wykupi.
Dmitrij nie wierzył. Czekał, że wróci, że wszystko będzie jak dawniej. Minęły trzy tygodnie. Potem miesiąc. W końcu przyszedł list od notariusza: podział, wycena, udziały. Wszystko zgodnie z prawem. I Swietłany już nie było.
Miotał się, błagał, dzwonił do jej babci, pisał do Nikołaja. Na próżno. Swietłana była wolna. Leżąc na piasku z książką, pierwszy raz poczuła, że żyje.
Pewnego razu do jej leżaka podbiegła zapłakana nieznajoma.
— Pomóżcie… Mąż znowu pije. Nie wiem, co robić…
Swietłana chciała odpowiedzieć. Ale zacisnęła usta. Wstała, strzepnęła piasek i rzekła:
— Przykro mi. To nie do mnie.
Odeszła — ku słońcu, ku nowemu życiu.
