Odwaga w zmianach: otwórz nowe życie

Myśli uciekały jak ptaki. Ludmiła nie miała siły wstawać: wydoić krowę, przelać mleko, ugotować obiad, zmyć naczynia. Wszystko wciąż to samo.

Ale cóż poradzić — tak wygląda codzienność. Wiejskie obowiązki wymagają krzepy i troski, a porządnie się wyspać nie sposób. Nastroju brakowało od dawna, jakby żyła rozpędem.

*Gdzie w domu zgoda, tam praca cieszy, a gdy jej nie ma — po co ten kierat?* — rozmyślała, wykonując rutynę. *Kto doceni mój trud? Kto ulituje się nad moim zmęczeniem?*

Po mleku usiadła przy stole. Skąd ta ociężałość od rana? Przecież ma ledwie czterdzieści trzy.

*Dawniej Dmitrij tulił mnie, gładził włosy, całował, kładł moją głowę na swoim ramieniu. Brał na siebie połowę spraw — i znużenie znikało. Tak było z dziesięć lat temu… Potem ciepło odpłynęło, aż wreszcie całkiem zgasło.*

Gdzie popełniła błąd? Dźwignęła na barki tyle, że brakło sił. Mogła przytulić się do męża, poprosić o wsparcie. Lecz on oddalał się, stawał się obcy, szorstki. Z czasem ogień ich miłości wygasł, a rozpalić go na nowo się nie udało.

Nad wsią zawisła mgła, mieszając się z sierpniowym ciepłem i wonią dojrzałych jabłek. Ludmiła usiadła na ławie pod zadaszeniem, opuściła ręce. W sercu zakłuła tęsknota: choć na trzy dni, na tydzień wyrwać się z tej niekończącej się krzątaniny, jednostajnej i wyczerpującej.

Gdy córka mieszkała w domu, bywało raźniej. Teraz wyszła za mąż, daleko. *Wczoraj Zoja w pracy znów rzuciła: „Twój Dmitrij naprawiał płot u Olgi, a potem do nocy siedzieli z nią nad rzeką, objęci. Jak ty to znosisz?”*

Ludmiła zamilkła, tylko spuściła głowę, a w myślach przemknęło:

*Już nad ranem do domu wraca. Po co? Niech mieszka u tej Olgi. Jakoś przetrwam. Może pojadę do mamy, może jeszcze kogoś pokocham… Albo ktoś pokocha mnie. Czterdzieści trzy to nie starość. Choć Dmitrij powtarza, że nikomu nie jestem potrzebna — „strach na wróble”.*

Rzeczywiście ją poniżał. Od jego słów przestała patrzeć w lustro. Jak tu wyglądać, gdy na barkach tyle spraw?..

Pobrali się z miłości. Byli weseli — na weselach ludzi bawili: on grał na harmonii, ona śpiewała. Głos miała dźwięczny, przyśpiewek znała bez liku. A jak tańczyli! Aż pięty parzyły.

Wieczorem, ogarnąwszy obejście, usiadła pod zadaszeniem. Dmitrij prędko nie wróci — a może wcale. Już na niego nie czekała. Żyli jak sąsiedzi.

Myśli krążyły niespokojnie. Nawet przyszło jej do głowy: *Rzucić wszystko — podwórko, dom — i wyjechać do stanicy, do matki. Siostra tam mieszka, dogląda staruszki.*

Zmierzch gęstniał, gdy nagle z sąsiedniego podwórka popłynęły dźwięki harmonii.

*Czyżby świętowali?..*

Coś porwało ją jak wiatr. Bez wahania wpadła do domu, zrzuciła poplamiony fartuch, włożyła lekką sukienkę w groszki, pantofle, poprawiła włosy. Przez ogród — do sąsiadów: stół zastawiony, ludzie tańczą.

Przysiadła z boku. Sąsiadka Nadieżda skinęła: *Dobrze, że przyszłaś.* Harmonia ucichła, ktoś podał jej kieliszek.

— Za spotkanie — odezwał się nieznany głos.

Wzięła, wypiła, spojrzała — i ciepło rozlało się po ciele. Przed nią stał wysoki mężczyzna w marynarskim mundurze.

— Ludmiła, to mój kuzyn Artiom! — zawołała Nadieżda. — Marynarz, rzadko schodzi na ląd. Wieki się nie widzieliśmy.

— Bardzo mi miło — uśmiechnął się. — Macie piękne imię.

— Zwyczajne — roześmiała się, czy to od wina, czy od jego spojrzenia.

Harmonia zagrała od nowa. Wszyscy tańczyli — tylko Artiom siedział, nie odrywając od niej oczu. Potem w krąg porwali się Nadieżda z mężem Iwanem — piękniej nikt nie tańczył.

Gdy zasiedli do stołu, Artiom trafił obok niej. Znów podał kieliszek. Ludmiła zdziwiła się samej sobie — kiedy ostatnio piła? Ciągle praca, sprawy…

Na drugim końcu stołu rozległ się śpiew. Głosy niosły się nad wioską, poruszały duszę. Potem posypały się przyśpiewki — śmiech, taniec.

Zapadła noc, a zabawa nie gasła. Artiom objął ją w tańcu w pasie — i nie odsunęła się.

Zbierała się już do domu, lecz on zaproponował:

— Może się przejdziemy?

Niespodziewanie zgodziła się — choć sąsiedzi widzieli.

Wyszli za ogrody, ruszyli ku rzece.

— Skąd się wzięłaś, Ludmiło? Taki cud — powiedział, ujmując jej dłoń.

— Jaki cud? Strach na wróble…

Nie dał dokończyć — dotknął ustami. W oczach zamigotały gwiazdy, ciało odpowiedziało dawno zapomnianym ciepłem.

— Kim jesteś?.. — wyszeptała.

Siedzieli nad brzegiem. Nie znał jej wcześniej — przyjechała z Dmitrijem, gdy on służył w tych stronach. Artiom po szkole poszedł w morze, ożenił się w innym mieście. Lecz żona nie doczekała — zostawiła kartkę: *„Odchodzę. Wybacz. Zmęczyłam się”.*

Od kilku lat był sam. Aż do tego spotkania.

— Na długo przyjechałeś? — spytała.

— Nie, na trzy dni. Urlop dobiega końca.

Zasmuciła się. I wtedy z ciemności wyszli dwoje — Dmitrij z Olgą. Zobaczywszy żonę, osłupiał:

— Co ty tu robisz? — i spiorunował Artioma wzrokiem.

— To samo co ty — Ludmiła przytuliła się do marynarza. — A to mój ukochany mąż! — roześmiała się.

— Chodź! — warknął Dmitrij i odprowadził Olgę.

— Teraz wszystko jasne — rzekł Artiom. — Dawno tak żyjecie?

— Dawno. Powrotu nie ma. Jestem zmęczona.

— Jedź ze mną. Będziesz czekać na rejsy? Jesteś wierna, czuję to. Obiecuję: nie skrzywdzę, nie zostawię.

Zakręciło jej się w głowie ze szczęścia. Ledwie się poznali, a on już woła do nowego życia.

— Zgadzam się, Artiomie — wyszeptała.

Trzy dni później wyjechali. Gdy łódź odbiła od brzegu, Ludmiła po raz ostatni spojrzała na rodzinną wieś, wiedząc, że przed nią czeka nowe szczęście.

Odwaga w zmianach: otwórz nowe życie
Вечно молодая и красивая Мишель Мерсье – она же Анжелика