
— Nie boisz się? — zapytała kiedyś Olga, gdy Igor przekręcił zamek i zasunął zasłony, odcinając pokój od dnia.
— Czego dokładnie?
— Że ktoś nas zauważy.
Uśmiechnął się krzywo, nie podnosząc wzroku:
— Strach dawno mi wywietrzał.
Za drzwiami moskiewskiego mieszkania był innym człowiekiem. Nie tym, którego znali współpracownicy, nie tym z fotografii w przytulnej sypialni z dziecięcymi łóżeczkami. Tam był wzorowym mężem i ojcem. A tutaj… Tutaj należał tylko do siebie. I do niej.
— Jesteś najważniejsza w moim życiu — szeptał, oplatając Olgę ramionami.
— Ale nie jedyna — odpowiadała z gorzkim uśmiechem.
Milczał. Jego spojrzenie było tak ciepłe, że słowa traciły sens. Olga sama nie rozumiała, po co znów zaczyna ten temat. Od początku znała reguły tej gry.
Poznali się cztery lata wcześniej, na jubileuszu wspólnego znajomego. Przyszła z przyjaciółką, lecz tamta szybko rozpłynęła się w tłumie, zostawiając Olgę samą z kieliszkiem wina i nieśmiałością w oczach. Nie lubiła gwaru, ale tamtego wieczoru powietrze drżało — jak przed burzą.
I burza przyszła. W postaci wysokiego mężczyzny przy barze, z potarganymi włosami i zmęczonym, lecz żywym spojrzeniem.
— Żonaty — szepnęła przyjaciółka, na moment wracając. Olga tylko wzruszyła ramionami. Miała wtedy dwadzieścia dwa lata i wierzyła, że wszystko da się odmienić, jeśli się bardzo chce.
— Sama? — zagadnął, podchodząc bliżej. Głos — niski, lekko zachrypnięty.
— Na razie tak.
— Mogę dotrzymać towarzystwa?
Nie odpowiedziała, tylko skinęła głową. Już nie panując ani nad oddechem, ani nad sobą.
Rozmawiali o wszystkim: o książkach, o stratach, o tym, jak szybko dobre chwile stają się przeszłością. Gdy zbierała się do wyjścia, zapytał:
— Na pewno chcesz wracać?
Zawahała się. A potem znalazła się w jego objęciach pod starymi lipami w skwerze. W jego dotyku było napięcie. Było szaleństwo.
Mijały lata. Spotykali się po cichu — w wynajętym mieszkaniu, gdzie Igor mógł być sobą. Żartował, przynosił jej ulubione wafle, gładził włosy. Olga milczała, nie prosiła o więcej. Choć w środku gromadził się niepokój.
Kiedyś zapytała, czemu tamtego wieczoru był bez żony. Westchnął i jakby z pamięci wyrecytował:
— Ona jest jesienią. Ciepły koc, zupa, cisza. A ja — lato. Muszę czuć, że żyję. A ty… ty jesteś moją wiosną.
Wtedy poczuła się wyjątkowa. Lecz z każdą kolejną wizytą ta wiosna chłodniała. Zaczęła dostrzegać to, co wcześniej pomijała: jak kasuje wiadomości, drży przy telefonach, zamyka się w sobie na słowo „przyszłość”.
— Nawet nie możesz zostać na noc! — syknęła kiedyś.
— Rodziny nie porzucę, Olgo. Wybacz. Tylko żałuję jednego — że nie spotkałem cię wcześniej.
Odchodził. Lecz zawsze wracał. A ona — zawsze wybaczała. Nienawidziła się za to, próbowała zapomnieć w cudzych ramionach. Ale nawet z innymi szukała w nich jego — Igora.
Tak minęły cztery lata. Dwa z nich — w męczącej niepewności. Wokół koleżanki wychodziły za mąż, rodziły. Postanowiła: wyjdę za pierwszego, który poprosi. Trafił się Siergiej — dobry, spokojny, lojalny. Wszedł w jej życie jak ciepła woda — nie parząc, ale też nie poruszając.
Ślub. Córka. Praca. Dom. Dzień po dniu. Patrzyła w lustro i nie poznawała siebie — zmęczonej kobiety z pustym spojrzeniem. Stała się taka jak żona Igora. Wygodna. Zwyczajna.
Minęło pięć lat. I nagle — telefon.
— Cześć…
Serce stanęło. To był on. Ten głos.
— Skąd masz mój numer?
— Znalazłem. Spotkamy się?
Zgodziła się bez wahania. Wszystko w niej krzyczało: To jeszcze nie koniec.
Zobaczyli się w tym samym skwerze. On postarzał. Ona również. Lecz gdy ujął jej dłoń, czas zniknął. Znowu był jej Igorem. A ona — jego wiosną.
— Znowu mamy dwadzieścia dwa i trzydzieści jeden — wyszeptał.
— Nie, Igorze. Mam trzydzieści cztery. Ty — czterdzieści trzy. Jesteśmy inni.
— Wciąż jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu.
— A żonie mówisz to samo?
Pokręcił głową.
Ich romans stał się jeszcze bardziej zakazany. On ukrywał ją przed żoną, ona — jego przed mężem. Olga bała się demaskacji, bała się rozsypać własne życie. Ale nie potrafiła zrezygnować.
Siergiej zaczął dostrzegać. Nie urządzał scen, lecz widział. Chłód w jej oczach. Wyłączony telefon. Obcy zapach perfum. Pytał prosto:
— Kto dzwonił?
— Kolega. Pilny raport.
— Często się spóźniasz.
Odpowiadała zdawkowo. Milczał. Ale w jego wzroku z każdym dniem przybywało ciężaru.
— Wiem, że kłamiesz — powiedział wreszcie wprost.
— Masz prawo tak myśleć — odparła.
Nic nie odpowiedział. Po prostu poszedł do kuchni i długo patrzył w okno, ściskając kubek z wystygłą herbatą.
— Jesteś szczęśliwa? — zapytał kiedyś Igor.
Uśmiechnęła się krzywo:
— A ty?
Odpowiedź brzmiała w ciszy. W tej zmęczonej, posiwiałej ciszy. Oboje wiedzieli, że są więźniami. Więźniami tego, co było i nigdy nie stanie się teraźniejszością.
A Siergiej…
Siergiej po prostu milcząco pił herbatę przy oknie. Wiedział.
Ale niczego nie zmieniał.
Na razie…
