Samotne serce

**Dziennik. 15 maja.**
Dziś znów byłam przy mamie na cmentarzu. Płakałam i pytałam, czemu zostawiła mnie z nim Ojczym pojechał do Rostowa sprzedawać mleko i jajka z naszego obejścia. A dobytku mamy sporo. Cała wieś szeptała, że właśnie on zaciągnął do grobu piękną Natalię.
Kiedyś mama kochała chłopaka przystojnego, mądrego, czułego. Mieli się pobrać, ale nie wyszło zaginął w lesie na polowaniu. Wiosną znaleziono tylko szczątki. A mama urodziła mnie. U nas surowe prawa osądzili ją, ojciec wyrzucił z domu, więc poszli w świat. Wziął ich wtedy Grigorij, dał dach i nazwisko.
Mówili, że od dawna za nią biegał, lecz go odtrącała. A tu trafiła się okazja Griszka nie zgłupiał. Ludzie wzdychali: niby brawo, a jednak Zbyt chciwy był. Szybko policzył Natalia młoda, silna, pracowita. Pamiętam, jak padała z nóg, jak dłonie miała w twardych odciskach. Trzy krowy, dwie świnie, owce, kury I ogromny warzywnik.
Potem mama zachorowała. Miałam wtedy dziesięć lat. Siedziałam przy jej łóżku, łzy ciekły, a ona ściskała moją dłoń i szeptała:
Swietu, jak tylko dostaniesz paszport uciekaj. Uciekaj do miasta, tam dobrzy ludzie pomogą
Mamo, a ty?
Błagałam, by poszła ze mną, gdy tylko stanie na nogi. Lecz ona tylko się uśmiechała i milczała.
* * *
Po pogrzebie leżałam, gapiąc się w ścianę. Nie dali długo leżeć wszedł ojczym.
Czemu się wylegujesz? Trzoda głodna, krów nie wydoiłaś! Co, hrabina? Sieroty ci żal nikt cię nie wyrzuci! Wiedz: jeść nie będziesz, póki nie odrobisz!
Powoli wstałam i wyszłam na podwórze. Wróciłam po północy, a nad ranem Griszka zbudził mnie skoro świt.
Spać potrafisz! Matka zdechła, teraz ty za nią charuj. Szybko przegryź i do ogródka, kartofle pielić. Ja do miasta. Śmietana nazbierała się, kury zarżnąłem. Do mojego powrotu ma być czysto!
Odprowadziłam go wzrokiem pełnym nienawiści. Wypiłam herbatę i poszłam w grządki. Wieś jeszcze spała, a ja miałam już kilka zagonów zrobionych.
Swieta?
Podniosłam głowę. Przy płocie stała ciocia Luda, patrzyła ze współczuciem.
Co ty, dziecko, o takiej porze? Znowu ten drań kazał?
Wujek Grisza kazał wypielić. Pojechał do miasta.
Całe gospodarstwo zwalił na ciebie?
Nie mam żalu, ciociu Ludo. W końcu u niego mieszkam.
Ale ona już krzyknęła:
Wańka, Maszka, tu do mnie!
Z domu wybiegły jej dzieci.
Pomóżcie dziewczynie! Chociaż parę godzin.
W dwie godziny we czwórkę prawie skończyliśmy.
Chodź do nas, choć przekąsisz. Ten łotr pewnie trzyma cię na chlebie. Potem posprzątamy, Zorkę wydoję do niej poza Natalią nikt nie podchodził.
Na przyjazd Griszki wszystko było zrobione. Siedziałam na ławce i odpoczywałam. Podjechał starymi „Żiguli”, zmierzył mnie niezadowolonym wzrokiem, ale nie wrzasnął. Najpierw skontrolował robotę. Obszedł obejście, wrócił.
Widać mało ci roboty. Jutro czyść oborę.
Wieczorem ledwo nogami powłóczyłam. Przechodziła ciocia Luda.
Swieta, co z tobą? Znowu cię gnębił?
Wyszedł sam Griszka.
Ty, Ludmiła, nie wtrącaj się! Dach jej dałem, wychowuję! Niech dziękuje, że po rynsztokach nie wałęsa się jak jej matka!
Rzuciłam się na niego z pięściami.
Nie obrażaj mamy!
Wymierzył mi policzek.
Jeszcze raz posadzę cię na chleb i wodę!
Ciocia Luda osłoniła mnie.
Co ty wyprawiasz, bezbożniku! Zadzwonię do opieki!
Nie pchaj nosa, Ludo! A to ja przewodniczącemu powiem, jak kradniecie trawę z PGR-u!
Szuja! Oby cię twoje pieniądze zadławiły!
* * *
Tak żyłam. Chuda jak drzazga. Uczyłam się na trójki lekcje robiłam nocą, gdy robota się kończyła.
Gdy skończyłam piętnaście lat, PGR kupił jakiś bogacz. Wyremontował fermę, sprowadził holenderskie krowy. Griszka ślinkę łykał takich w okolicy nikt nie widział. Podchodził pod zagrodę, zachwycał się. Wreszcie zobaczył właściciela podszedł i spytał o kupno. Cena nie do udźwignięcia.
Wtedy wpadł na pomysł. Słyszał, że bogatym już wszystko spowszedniało, rozrywek szukają. A żony ten nie miał
Wieczorem przemyślał wszystko, a rano poszedł na przyjęcie.
Władimir Iljicz słuchał go uważnie. Poznawał mieszkańców wsi chciał postawić produkcję na nogi. O Griszkę nikt dobrego słowa nie rzekł: skąpy, trzyma pasierbicę jak niewolnicę.
Lecz to, co zaproponował, wstrząsnęło.
Dobrze rozumiem? Oferujesz dziewictwo pasierbicy za krowę?
Zgadza się. I tak ktoś odbierze, niech będzie z pożytkiem. Weźmiesz na noc i koniec sprawy.
Ile ona ma lat?
Piętnaście. Zdrowa, ładna, jak matka.
Władimir Iljicz ledwie się opanował, ale się zatrzymał. Skoro łajdak zaczął, dopnie swego nie z nim, to z innym.
Idź do domu. Pomyślę.
Wieczorem przyszli do GriszkI. Podpisał papiery. Domyślałam się, że idzie o mnie, ale nie słyszałam szczegółów. Gdy wyszli, zawołał mnie.
Swietoczko, zrób herbaty. Wyjmij tort z lodówki. Dawno nie siedzieliśmy razem.
Zrobiło mi się strasznie. Skoro mówi słodko znaczy knuje.
Wypiliśmy herbatę, wypytywał o szkołę. Potem przeszedł do rzeczy.
Dziś pójdziesz na noc do farmera.
Co?
Tak pójdziesz. Za twoją niewinność daje krowę. I tak w krzakach oddasz jakiemuś gówniarzowi.
Omal nie padłam.
Nie! Nie pójdę!
Za późno. Nie zdążyłam krzyknąć wbił palce w moje ramię, docisnął do ściany.
Dosyć łez! Będziesz wdzięczna życie się odmieni. Jutro zaczniesz od nowa.
Tej nocy nie spałam. Siedziałam na łóżku, ściskałam maminy krzyżyk, który zostawiła w szafce. Palce drżały.
Rano Griszka kazał ubrać się porządniej. Wciągnęłam sukienkę, którą mama szyła mi przed śmiercią granatową w białe groszki.
Pod dom zajechał samochód. Wyszłam. Wysiadł sam Władimir Iljicz, spojrzał mi w oczy i coś w jego wzroku kazało mi nie odwracać spojrzenia.
Chodź powiedział cicho. Nikt cię nie tknie.
Wsiedliśmy do auta. Gdy Griszka wpadł we wściekłości na podwórze, Władimir tylko skinął kierowcy ten gwałtownie ruszył.
Za oknem migała piaszczysta droga, szare płoty, potem las.
Dokąd jedziemy? wyszeptałam.
Do miasta. Tam szkoła, dom, ochrona. Już nie należysz do niego.
Łzy popłynęły same. Ścisnęłam krzyżyk w kieszeni i spojrzałam przed siebie. Las się skończył. Zaczynała się wiosna.