Zakochałem się w kobiecie domowego ciepła — niech mówią, co chcą!

Odchodzisz ode mnie do tej byle jakiej?.
Nie nazywaj jej tak, proszę, Tatianą. Wszystko postanowione, Ludmiło. Wybacz.
Mówię poważnie i nie cofnę słów. Decyzja dojrzewała, choć bałem się wypowiedzieć ją na głos. Już.
Mam nadzieję, że się opamiętasz. Inaczej być nie może. Koledzy i sąsiedzi będą się śmiać. Na kogo się rzuciłeś? Na prostą, zaniedbaną. Co powiemy dzieciom? Że ich inteligencki ojciec uciekł do wiejskiej kucharki? – Ludmiła nerwowo ugniatała chustkę.
Dzieci? Już dorosłe. Marina wkrótce wychodzi, a Sierioża idzie własną drogą. Nie jesteśmy im rozkazem. A co do sąsiadów i kolegów – mam to gdzieś. To moje życie. Do cudzych sypialni nie zaglądam – próbowałem złagodzić rozmowę, lecz na próżno.
Gdy rodzina pęka, boli obu.
Ludmiła siedziała w kuchni, patrząc w okno. Nie było mi jej żal. W środku pustka.
Była moją trzecią żoną. Gdy się poznaliśmy, serce przyspieszyło: piękna, zadbana, pewna siebie. Ja też nie byłem gorszy; wiedziałem, że podobam się kobietom. Za młodu brałem śluby, a potem uciekałem. Dzieci miałem dopiero z Ludmiłą.
Myślałem, że zostanie moją kotwicą. Niestety – jak z melonem i z żoną: wnętrze poznasz nie od razu. Miłość wyschła. Na oczach ludzi graliśmy ideał, sąsiedzi podziwiali (a może plotkowali?). W domu inaczej.
Po pierwsze, Ludmiła nie była gospodynią. Lodówka pusta, pranie rośnie, kurz po kątach. Za to manicure, fryzura, makijaż – nienaganne. Świat miał się kręcić wokół niej. Drzwi jej duszy były zamknięte nawet dla dzieci.
Mieszkała z nami moja matka. Milczała, potem po cichu przyuczała wnuki – Marinę i Sieriożę – do porządku. Dzieci gotowały i sprzątały. Ludmiła, mając się za arystokratkę, wołała: Marina i Sergiej. Bez czułostek. Dzieci lgnęły do babci, oddalały się od matki.
Ludmiła zabraniała mi zadawać się z sąsiadami; sama rzucała suche „dzień dobry”.
Na początku tego nie dostrzegałem. Kochałem, cieszyłem się rodziną. Marina była prymuską, Sergiej – dwójkowym. Ci sami rodzice i wychowanie, a wyniki różne. W liceum Sergiej znienawidził siostrę za sukcesy. Nieraz rozdzielałem ich bójki.
To były lata dziewięćdziesiąte.
Po szkole Sergiej wpadł w bandę i zniknął. Trzy lata nie wiedzieliśmy, czy żyje. Zgłoszenia – bez skutku. Matka, patrząc na Ludmiłę, mawiała:
Nie zrozumiesz, skąd syn spadł z konia, dopóki nie zobaczysz, kto go posadził w siodle.
Ludmiła prychała, zamykała się w łazience.
Potem wrócił – wychudzony, w bliznach, z żoną równie poturbowaną. Przyjęliśmy ich niepewnie. Sergiej milczał, rozglądał się.
Marina wyprowadziła się. Mieszkała z tyranem, posiniaczona, a jednak trwała przy nim.
— Marinka, rzuć go! Zabije cię! — płakała babcia.
— On mnie kocha — machała ręką wnuczka, już nie ta prymuska.
A ja w tym czasie zakochałem się, nie patrząc na metrykę. Po pracy nie chciało się wracać: awantury, pretensje.
W zakładowej stołówce pracowała kucharka Tania. Wesoła, serdeczna, o rumianych policzkach. Lata jadłem i nie widziałem. A jej śmiech jak strumyk! Wszystko u niej z żartem. Zacząłem się zalecać.
Była przeciwieństwem: niedbały kok, proste dłonie, bez manicure’u. Ale biło od niej ciepło. W domu pachniało plackami, lodówka była pełna.
Przynosiłem kwiaty, chodziłem do kina. Tania wahała się:
— Kolia, masz żonę. Jak zareagują dzieci?
Miotałem się. Bywało, że nocowałem u Tani. Ludmiła się dowiedziała — „życzliwi” donieśli. Awantura, obelgi pod adresem „wieśniary”, groźby, że się zabije.
Po pół roku przeniosłem się do Tani. Ucieszyła się, lecz postawiła warunek:
— Przynieś akt rozwodu — wtedy tak.
Spełniłem go. Wzięliśmy ślub. Nie żałuję.
Marina i Sergiej teraz wpadają. Tania ich karmi i godzi. Sergiej się uspokoił, czeka na dziecko. Marina chyba porzuciła tamtego oprawcę.
Mama zmarła.
Ludmiła posiwiała, blichtr znikł. Na ulicy odwraca wzrok. Mieszkamy dom w dom, ale nie wracam.
Niech gadają — to moje życie. Nie żyję pod cudze oceny.

Zakochałem się w kobiecie domowego ciepła — niech mówią, co chcą!
Эксклюзивный рецепт хачапури!