Dumna panna młoda

Dawno temu, na początku minionego stulecia, w małej wiosce pod Tułą żyła dziewczyna imieniem Agrafena, dla wszystkich po prostu Grańa. Wzrastała w ubogiej rodzinie ojciec Piotr z matką Darią harowali od świtu do nocy w polu, by choć trochę przyodziać swoją ukochaną córkę i выделить ją wśród innych wiejskich dziewczyn. A było czym się wyróżniać od dziecka słyszała, że to niepospolita uroda.
Darjuszka, szeptały sąsiadki, no istny aniołek, nie dziecko! Oczy jak dwie niezabudki, warkocz niby złoty sznur, a policzki jak mak kwitnący!
W prababkę Marfę, wzdychała Daria w odpowiedzi, ta nieboszczka też była malowana piękność. Tylko charakter Grańa ma po niej Oj, jędza z Marfy była, wybacz Panie. Cieszyłam się, gdy ją w ziemię złożyli, a teraz patrzę córka cała w nią się wdała.
Mijały lata. Grańa rozkwitła, a chłopi z całej okolicy, żonaci i kawalerowie, gapili się na nią bez wstydu. Baby zgrzytały zębami, gdy ich chłopy, zapominając o wszystkim, odprowadzały wzrokiem wyniosłą piękność.
Na Trójcę weszła Agrafena z matką do wiejskiej cerkwi. I zaraz wszyscy mężczyźni, jakby się zmówili, przestali się modlić. Wśród nich był żonaty Foma, już z dziesięć lat z Ulianą żył, troje dzieci wychował, a jednak wzroku od Grańki nie odrywał.
Ech, co za panna! myślał, wysoka, smukła, pierś jak puchate kołacze, a oczy cóż mówić same gwiazdy!
Uliana w lot pojęła, gdzie mąż patrzy, i zaraz szturchnęła go łokciem w żebra:
Przyszedłeś do świątyni czy gapić się na tę trzpiotkę?
Foma spuścił głowę, zaczął się żegnać, lecz myśli krążyły jedynie wokół Grańki.
W kącie cerkwi stał chłopak imieniem Nikita. Od dawna i bez nadziei kochał Agrafenę. Ojciec jego, Kuźma, już groził, że ożeni syna z pierwszą lepszą:
Nikitka, przestań oczami strzelać! Pora zakładać rodzinę!
A Nikita słyszeć nie chciał. Pewnego razu po wiejskich posiadach ośmielił się zaproponować, by ją odprowadzić:
Grańa, pozwól choć do furtki iść z tobą
A co tu odprowadzać? roześmiała się. Trzy domy nie zginę. No dobrze, chodź, jeśli ci tak spieszno.
Nikita szedł obok, serce mu dudniło, aż wreszcie nie wytrzymał i palnął:
Wyjdź za mnie, kocham cię jak głupi!
Agrafena roześmiała mu się prosto w twarz:
No proszę, znowu to samo! Przecież ty ani pola, ani chaty! Zjeżdżaj!
Nikita odszedł, jakby opluty.
A Grańa tymczasem coraz częściej zaglądała do sklepu kupieckiego syna Gawriły. Był tęgi, piegowaty, lecz za to z groszem.
Gawriusza, mruczała zalotnie, i jak ojciec? Znów odmowa?
Uparł się, czerwieniał Gawriła, mówi, nie jesteś nam parą, biednaś.
To przynajmniej pogadaj jeszcze, gołąbku! kokietowała Grańa, po czym wychodziła, dumnie mijając wiejskich chłopaków.
Czas płynął. Poszły słuchy, że Gawriłę swatają z bogatą wdową z Kaługi. Agrafena wpadła do sklepu:
Prawda, że cię żenią?
Prawda, wyszeptał Gawriła. Ojciec zagroził, że wygoni z gołymi rękami, jeśli nie posłucham
Grańa wypadła jak oparzona. Baby szeptały między sobą:
Doliczyła się, golębica! Bogaci z bogatymi trzymają, a nam nasza dola.
W domu wybuchnęła płaczem. Matka milczała niech poczuje na własnej skórze.
Gawriła się ożenił. Wesele na cały powiat. A Agrafena siedziała jak w wodę wrzucona.
Wszyscy chłopcy, co się prosili, już rodziny mają, myślała, a ja? Uroda to nie wieczny kapitał
Dobijała do trzydziestki we wsi takie zwano „przestarkami”.
I pewnego dnia przyszedł do niej Nikita.
Grańa, rzekł cicho, jeśli znów odmówisz wezmę tę, na którą wskaże ojciec. Lecz jeśli się zgodzisz
Agrafena spłonęła rumieńcem.
Wyjdę, Nikituszka
Rodzice osłupieli z radości. Odbyło się wesele. Żyli zgodnie, doczekali dzieci. Grańa pojęła: szczęście nie w kupieckich komnatach, lecz w wiernym sercu.